Robert Piguet nie jest moją ulubioną marką perfumeryjną, choć doceniam kunszt większości jego zapachów. Trudno mi jednak z cała pewnością stwierdzić, że to jest nisza. Na pewno nią jest marketingowo. Zapachowo chyba nie do końca. Z takim nastawieniem sięgam po debiutującą w Polsce nowość – efekt współpracy projektanta Douglas’a Hannant’a z Robert Piguet Parfums.
Na stronie producenta czytamy, że Douglas Hannant ma pachnieć zmysłowo, ma być symbolem mody haute couture. I potem mamy „magiczny” zestaw przymiotników: świeży, lekki, kwiatowy, nowoczesny, czysty. Zabrakło tylko określenia „seksowny”. 🙂
Najłatwiej będzie przyrównać te perfumy do propozycji Chanel i Dior z końca XX wieku. Wizerunkowo zapach właśnie tam by pasował. Głowę ma lekko świetlistą, kwiatową w dominującej mierze i tylko delikatnie owocową. Najłatwiej wyczuć na tym etapie gardenię i gruszkę. Później rośnie ilość słodkich, florystycznych elementów. Pojawia się woń palonej gumy, tak charakterystyczna dla skoncentrowanego jaśminu i tuberozy. Po 4 godzinach, na skórze zostaje już tylko na wpół zasuszone, infantylnie słodkie, ładne coś. Ten cukier w bazie niebezpiecznie zmierza w kierunku księstwa Britney Spears i Rihanny, ale na szczęście nie przekracza jego granicy.
Na pewno Douglas Hannant jest zapachem kobiecym. Jest też zapachem ładnym, nawet bardzo ładnym. Uroczym. Niszowym nie bardzo.
Nuty: kwiat pomarańczy, gardenia, jaśmin, tuberoza, gruszka, drewno sandałowe, piżmo
Rok powstania: 2011
Twórca: Aurelien Guichard
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemności 50 i 100 mL (ceny około 400 i 600 zł)
Trwałość: dobra; około 7 godzin
Fot. nr 1 z fragrantica.com
Fot. nr 2 z boisdejasmin.com