Pierwszy pocałunek? Pierwsze miłosne uniesienie? W zapachach tego typu tematy to chleb powszedni. Z drugiej strony jest fiołek, który potrafi zapachnieć bardziej niż obłędnie. To on sprawił, że sięgnąłem po najnowsze perfumy marki Tommy Hilfiger – Flower Violet.
Dawne kreacje tej marki nie zostawiły pozytywnego obrazu w mojej głowie. Od Eau de Prep, Jeans, jakichś klasyków… Wszystkie wydawały mi się mocno nijakie i wyprane w cienia indywidualizmu. A przecież takich zapachów nie chcemy wąchać!
Flower Violet wpisuje się w ten niezbyt optymistyczny dla perfumomaniaka trend, ale jednak trudno zaliczyć go do pachnideł całkowicie zepsutych. Co to, to nie. Ma przyjemny malinowo-cytrusowe otwarcie. Bez widocznej i kopiącej nos chemii. Za to z dużą ilością cukru rozpuszczonego w soku roślinnym. Zapach tętni słodyczą. Momentami przypomina wręcz słodki groszek z jego zielonym aromatem.
Później też nie ma tragedii. Słodkości owocowe zastąpione są kwiatowymi z wyraźną różą. Fiołek nie wychodzi na pierwszy plan. Jest ukryty, ale udaje mu się rozsypać na scenie sporo pudru. Nadaje całości pewnej miękkości. Róża dzięki temu zabiegowi jest lekko mdła, obdarta z kolców. Jest po prostu ładna – tak ładna jak miękka, krótka baza. Po kwiatowym akordzie Flower Violet niemal niepostrzeżenie nabiera cielesnej maniery. Przypomina woń rozgrzanej skóry. Wrażenie to trwa moment. Jedną chwilę. Później wsiąka pachnidło w skórę. Znika.
Jak na tę markę to naprawdę dobre perfumy. Pozytywne zaskoczenie (zaznaczam – jak na tę markę!). Oby takich więcej.
Nuty: róża, fiołek, malina, bergamotka, gardenia, mandarynka, drewno sandałowe
Rok premiery: 2013
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: zapach dostępny jako woda perfumowana o pojemności 30 i 50 mL
Trwałość: raczej średnia, około 4-5 godzin
Fot. nr 1 z mat. producenta.
Fot. nr 2 i 3 z sanpablocity.com.ph