Tu zdecydowanie dominuje jasność wydobyta z fioletowego ognia zapalniczki. Zimny płomień spala się równym rytmem płynnie przechodząc w górny płomień utleniający. Wokół tej kompozycji można poczuć wszystko inne, niemal wg. schematu Ekscentrycznych Molekuł. To ten sam chemizm kompozycji i pokrywające się obszary odkryć. Let Me Play the Lion może, w moim mniemaniu na każdej skórze i o każdej porze pachnieć inaczej, co nie zmienia faktu, że jest to zapach bardzo czysty i podbity kadzidłem w stylu kryształowego Durbano z nutą suszonych moreli i jabłek, a nawet rodzynek.
Kompozycja Isabelle Doyen zdobyła szturmem pół świata. Punkty za szekspirowską nazwę, zaskakujący zapach- słowem- za nietypowość. Przewrotnie można zapytać: Jak długo świat będzie się zachwycał klonami Ekscentrycznych Molekuł?. Bo tajemnicą nie jest, że pani Doyen jedzie po Schoenie… Let me Play the Lion przegrywa walkę z serią 01. Wieje syntetykiem, podobnie jak Antymateria. Ciekawe do poznania, do noszenia raz lub dwa, ale do zachwytów dużo brakuje. Ta woń może zaciekawić, ale nigdy nie ujmie szczerze.
Nuty: olibanum, ISO E Super, suszone owoce, drzewo cedrowe, drzewo sandałowe, wanilia (nuty to moja zgadywanka)
Twórca: Isabelle Doyen