23 września 2009

Regina Harris, Frankincense – Myrrh – Rose Maroc

Ciocia Redżinka z pajęczych nici, zeschniętej ludzkiej skóry i zakrzepłej krwi spowiła suknię mroku. To klimaty Diablo II i innych tym podobnych gierek. W sumie Frankincense – Myrrh – Rose Maroc to olejek o zabójczej mocy i mimo wszystko olbrzymim przekazie. Trudno odmówić mu bycia „noir”, ale przy tym jest w nim coś ciepłego, rustykalnego wręcz.

Mały trupek zaczaił się w ręcznie wykonanej butelczynie, która swoją powierzchownością osiąga absolutnie pierwsze miejsce. Gdyby tak jeszcze móc nosić ją na szyi to wrażenie byłoby jeszcze lepsze- niczym trucizna, którą eliminuje się wszelkie oznaki sprzeciwu. Tak, butelka Reginy to rzecz piękna, a rzeczy piękne są i drogie. W tym wypadku 125$ za 15 ml to nic złego, bo warto na tę różano-kadzidlaną trutkę wydać i drugie tyle.

Mrok i zawiesistość na drewnianych deskach, które obijają kamienną posadzkę. Suchota, ciepło i jadowitość czają się w każdym kącie Frankincense – Myrrh – Rose Maroc. Zapach rozwija się tylko w przestrzeni tego mrocznego pomieszczenia i w każdym momencie jest grą nut głównych, choć żywicy olibanum (kadzidła frankońskiego) jest w nim mało, ale nie „za” mało. Róża i mirra zapewniają tę ciemność i ciągną kompozycję ku podłodze wbrew kadzidłu, które chciałoby wyfrunąć w świat. Przez to atmosfera zawsze jest napięta niemal do granic.

Jak na olejek Frankincense – Myrrh – Rose Maroc zachowuje się strasznie. Od wygłodniałego trupka po czerwone jedwabie, wszystko jednak pokryte warstwą kurzu, ciemne, choć spomiędzy desek prześwitują pojedyncze promienie światła. Trutka to kompozycja naprawdę zabójcza, z równie zabójczą oprawą wizualną.

Nuty: olibanum, róża, mirra
Ocena ogólna: 8/10
Rok powstania: b.d.
Twórca: b.d.

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments