Celebrytka, dziedziczka olbrzymiej fortuny, kochająca podróże, przywdziana w biel i czerń, kobieta- Daphne Guinness. W zapachu stworzonym w stajni Comme des Garcons chciała zawrzeć przesłanie ukochanych miejsc: Indii, Francji, Irlandii i Hiszpanii. Kategoria kwiatowa. Ambitna, nie prosta.
Potencjalnie to ulep, kolejna nudna wariacja w nudnym temacie. Mieszanki kwiatowe były wałkowane tak często, że nie można wymyślić tu nic nowego. I Daphne za wielkie odkrycie robić nie może. Trochę przypomina to wszystko klasyczną pozycję Mirani (Aqaba, Aqaba), ale w innej części czuć ten iskrzący chemizm Comme des Garcons. Gdzieś tam na dole jest jakiś gorący punkt, z którego w górę wznosi się ciepłe powietrze. Z góry jest słońce, też ciepłe. Czuć przestrzeń.
Cieszę się, że kompozycja nie dusi mimo takich oczekiwań. Wejście jest lekkie, wręcz cytrusowe z ciepłem pod ręką. No, a po tym zaczyna się główna część tych perfum. Jaśmin, jaśmin, jaśmin, tuberoza, jaśmin, jaśmin, róża, tuberoza, jaśmin… Może się wydawać nudne, czyż nie? I właśnie cały bajer polega na tym, że Daphne nie nudzi z jednego tylko powodu. Kwiatowe brzmienia zostały położone na ciepłej wanilii, ambrze a wokół tego gorącego punktu na samym dole skupił się czysty aoud. Gdzieś w górę lecą oparty igiełkowego kadzidła palonego na węglu.
Nic tu nie bucha, choć iskrzy aż za bardzo. Cechą charakterystyczną jest ciepło, szczególnie w bazie. Jaśmin został dopracowany perfekcyjnie. Perfekcyjna też jest baza. Zapach kobiecy. Miłośniczki kwiatów i aoudu powinny Daphne poznać. Jest naprawdę dobra, choć mnie się nie podoba- nie lubię jaśminu.
Nuty: szafran, jaśmin, tuberoza, róża, aoud, ambra, wanilia, olibanum, gorzka pomarańcza, irys, paczula
Ocena ogólna: 8/10
Rok powstania: 2009
Twórca: Antoine Lie