2 kwietnia 2010

Ego Facto Jamais le Dimanche

Pierre Aulas- człowiek, który odpowiada za sukces zapachów Muglera, stworzył własną linię perfum- Ego Facto. Skrzyknął pod swoimi skrzydłami najwybitniejsze nosy i zaczął pracę. Linia dostępna jest choćby na LuckyScent od dłuższego czasu, ale na świecie chyba nie zdobyła (jeszcze?) wielkiej popularności. Ogólnie sprawia wrażenia zbyt klasycznej w porównaniu do muglerowskich dokonań Aulasa.

Bodaj najciekawiej zapowiadającym się zapachem jest Jamais le Dimanche (Nigdy w niedzielę)… Połączenie kadzidła z nutami ozonowymi może zaskakiwać, ale na pewno nie jest rzeczą zupełnie innowacyjną, bo podobne złożenie występuje w Odeur 71. Natomiast zupełnie rozśmieszenia wywołała we mnie deklaracja stworzenia akordu marihuany. Nurt narkotyków i używek w perfumach to jakieś fatum, które po prostu już spowszedniało i z niszy przeniosło się nawet na półki Sephory. Ostatnio mam wrażenie, że bez jakiegoś nawiązania do marihuany albo heroiny to żyć nie mogą spece od marketingu.

Ciekawe jak pachną chmury nad Magnitogorskiem albo Workutą i jak pachnie kolorowy od metali śnieg. Nie bez powodu Jamais le Dimanche nasuwa takie skojarzenia. Konkretna ilość dymnych nut kadzidlanych jest ciężkim kowadłem i osnuwa wszystko tą duszącą poświatą. Nowy, wyprodukowany z ciężkich stopów młot jest ostoją iskrzącego ozonu i żrących kwasów. Całość można widzieć przez dwa pryzmaty, z których tylko jeden stanowi o jako takich umiejętnościach perfumiarza-twórcy. Weźmy niebieskiego Adidasa (męskiego) i dodajmy do niego koksiarę Kamali, wtedy otrzymamy obraz syntetycznych nut ozonowych zmieszanych z żywicami i olejkami z drzew iglastych, które napawają seryjnym wstrętem na zasadzie „o fuj”. W takim spojrzeniu kompozycja jest bezładnym miksem bez pomyślunku. Moim zdaniem warto powrócić do pierwszej myśli i widzieć w Jamais le Dimanche obraz zimy w radzieckim przemysłowym mieście gdzieś na dalekiej Syberii. Czuję kopalnię albo wielki kombinat metalurgiczny wzbijający tony metalicznych pyłów, które barwią i tworzą kancerogenny śnieg. Widzę obraz zdeformowanych dzieci, które urodzą się za parę miesięcy i trzydziestoletnich kobiet wyglądających jak staruszki. To zapach degradacji. Oczywiście, żeby zachować jasność, nie jest to zapach o tej sile rażenia klasycznych kopciuchów i bliżej mu po L’Antimatiere czy wspomnianego już Odeur 71 niż Fumidusa czy Black Aoud.

Paradoksalnie mnie się podoba, bo ta stalowa metaliczność może zmusić do skupienia na sobie, choć z drugiej strony to raczej materiał na zapachową ciekawostkę niż na wielki bestseller. Smugi dymu wydobywające się spod śniegu pasują do niedzieli tak samo jak do każdego innego dnia, więc nazwa nie ma uzasadnienia w mojej głowie a diabelskie widełki i anielskie skrzydełka traktuję z przymrużeniem oka. Jamais le Dimanche poznania warto jednak jest.

I na sam koniec to co początkiem być powinno. Jamais le Dimanche to grecki film o prostytutce i amerykańskim turyście, który próbuje zrobić zeń świętą.

Nuty: akord ozonowy, olibanum, marihuana, akord świeży, akord balsamiczny
Rok powstania: 2009
Twórca: Alberto Morillas pod okiem Pierre’a Aulasa

Fot. nr 1 z fragrantica.com
Fot. nr 2 z oceanworld.tamu.com

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments