D’Humeur a Rien to jeden z pięciu zapachowych obrazów naszych emocji, które stały się tematem prac L’Artisan’a schyłku XX wieku (bodajże to był rok 1998, ale głowy nie daję). Cała piątka wyszła z produkcji kilka lat później i nigdy nie doczekała się dużych objętości flakonów. Zestaw zawierał klasyczne 15ml miniatury, ale na szczęście z atomizerami. To pozwoliło przetrwać kompozycjom w niezmienionym składzie do dni dzisiejszych, choć kupno „Humorków” i tak graniczy z cudem. Ja cudu doświadczyłem i daję świadectwo o jego wielkości.
Operowanie kadzidłami nie przychodzi francuskiemu producentowi z łatwością, czego najlepszym dowodem jest kompozycja Passage d’Enfer – Bramy Piekielne. Zapach obwołany najbardziej żywicznym ze wszystkich propozycji tej marki okazał się olibanowym nabojem w stopie, bo wspaniała nazwa nie została poparta argumentem olfaktorycznym. A w końcu to zapach jest ważniejszy od opakowania. Małe doświadczenie marki L’Artisan w materii perfum kadzidlanych nie pozwoliło przewidzieć tego, czy będzie D’Humeur a Rien.
Jak pachnie?
To niuanse świątynne, bez dwóch zdań. Wzniosłe a jednocześnie tak ludzkie, że aż obrzydliwe. Kadzidło z początku nie jest pozbawione iskrzących przypraw, bo kręci niemal do łez. Lekka, dymna słodycz, którą zaczyna się malowanie trójwymiarowej przestrzeni to albo zasługa mirry, albo labdanum, a może nawet obojga razem. Szkoda, że nigdzie nie można odnaleźć spisu nut tej kompozycji, bo rękę dam sobie uciąć wyłącznie za kadzidło frankońskie.
Z rozgrzanego do czerwoności trybularza wychodzą kłęby gryzących oparów, które powodują przyspieszone bici serca w tłumie dewotek, gdzieś tam na dole, w drewnianych ławkach… Bo D’Humeur a Rien patrzy z góry, jest jak oculus w Panteonie, razi światłem i przypomina, że to nie Najświętsza Maria Panna od Męcznenników tu rządzi, że nie Ona była pierwsza. D’Humeur a Rien jest drwiną, śmiechem pełnym jadu, szyderstwem wręcz, obleczonym w perły najjaśniejsze. Jest strzałą Diany i mieczem Minerwy, młotem Wulkana i gromem Jowisza, które wyłaniają się z dymnej kurtyny i ranią. Ranią niespodziewanie Niepokalaną. Czym wobec tego jest obraz niewymytych, starych kobiet w wielki poniżeniu? No czym? Gównem za przeproszeniem. Ten odór domu starców niszczy obraz samoregenerującej się Maryi przeszytej tysiącem strzał. Ale dla dawnych Bogów i tak nie ma tu już miejsca. Matka Boska wygrała. Chór przystojnych
Włochów, z taką ilością żelu we włosach, że stanowić mogą konkurencję dla Zat. Perskiej w produkcji ropy, wznosi potężne Hallelujah Haendla, a stare baby tarzają się w konwulsjach niezaznanego od lat orgazmu.
W powyższym bardzo dobrze widać, czym jest D’Humeur a Rien. Łączy olbrzymi patos olibanowej żywicy z żenadą, z jakąś odpustową słodką nutą, która buduje efekt „emerytowanej prostytutki w Luwrze”. Obok kadzidła frankońskiego przewija się tu pewnie parę nut przyprawowych i słodkich (np. cynamon, imbir lub prędzej kardamon) i sporo drzew z cedrem na czele, ale nie wykluczam sandału z odrobiną ambry lub labdanum. Uwielbiam ten zapach. Za to, że jest pomiędzy, że stanowi przęsło między koszmarną interpretacją Kamali a pogrzebowym Messe de Minuit. Za to, że do dziś nie znalazł naśladowców i wciąż jarzy się jako wyjątkowy.
Nuty (wył. moja zgadywanka): olibanum, labdanum, mirra, kamfora, nuty kwiatowe, nuty drzewne, kardamon, nuty przyprawowe, ambra, piżmo
Rok powstania: ok. 1998
Twórca: b.d.
Fot. nr 2 z mennica.com.pl
Fot. nr 3 z img.allposters.com
Fot. nr 4 z wikipedia.com