Spróbuję zmierzyć się z czekoladową legendą. Z Musc Maori jest tak, że spodziewamy się piżma w formie białej, lekkiej i czystej. Takie nastawienie wynika na pewno z formy jaką Guillaume postanowił wykorzystać otaczając butelkę przez bańki, kawałki szkła, wielkie krople czy coś w tych klimatach (patrz zdjęcie obok). Nagle człowiek robi psik i oczy jak koła młyńskie: „ale piękna czekolada”. To moment, kiedy włączona zostaje podświadomość, która kieruje nasze ręce do portfela i każe nam kupić zapach „natychmiast”. Nawet jeśli tak nie jest to Musc Maori wywołuje tak wielkie pierwsze wrażenie, że nie wiem czy istnieją perfumy mogące się z nim równać w tej kwestii. Zaznaczam, że to co piszę to tylko moje spostrzeżenia i nie trzeba się z nimi zgadzać. Ta pyliście czekoladowa, mleczna i słodka głowa każe się nam rozpływać w zachwycie i, co więcej, zachwyt ten utrwalić nawet po minięciu tych pierwszych fantastycznych nut. Sporo osób widzi w nich pierwotnie mleczną czekoladę, która kojarzy się z czymś bardzo przyjemnym, z dzieciństwem, beztroską- czymś co chcielibyśmy mieć przy sobie. W Musc Maori nie ma kanciastych owoców, topornej bazy, zwałów spalenizmy czy paczuli do jakich przyzwyczaiły nas inne czekoladowe wariacje. Tutaj został zachowany prawdziwy, ale subtelny przekaz ulubionego smakołyku okraszony białym piżmem w ilości tak wielkiej, że dodatkowo dochodzi do
wygładzenia ostrości i nadania bardzo łatwej do odbioru formy. Teoria sztuki perfumeryjnej sprowadza rolę białych piżm do nadawania kompozycjom zapachowym „zmysłowego” charakteru bazującego na czystości i „utrwalenia zapachu”
I to tutaj dzieła świetnie. Po prostu czekolada.
Nuty: piżmo, kakao, ambra, bób tonka
Rok powstania: 2005
Twórca: Pierre Guillaume
Fot. nr 2 z newzar.wordpress.com