Ostatnio na spotkaniu ze znajomymi rozmawiałem o kartach miejskich. Z nich temat przeszedł na autobusy i tramwaje. Potem pojawiła się kwestia upałów i zapachów w środkach komunikacji. Temat wałkowany wiele razy, do znudzenia niemal.
Później przeszło na bardziej interesujące obszary smrodu wśród członków rodziny. Obecnie 23-letni Michał wspominał o swojej rodzinie i niedzielnych obiadach, które były dla niego prawdziwym koszmarem. Jak się domyślacie nie dlatego, że nie lubił spotkań w większym gronie. Jego dziadek śmierdział. Ba! To nawet nie był jego biologiczny dziadek, ale ojciec ojczyma. Nastolatek często wymyślał kuriozalne powody, dla których nie mógł uczestniczyć we wspólnych obiadach. A to nie odrobił lekcji, a to nie poszedł do kościoła rano. Tak czas mijał a dziadek wciąż śmierdział. Pewnego razu Michałek wręczył dziadkowi zestaw kosmetyków (żel pod prysznic, dezodorant) przeżywszy zbliżenie do jego śmierdzącej chmury. Paradoksalnie, dziadek jak Filip z konopi zapytał:
– A po co mi taki coś?
– Bo śmierdzisz dziadku, śmierdzisz.
Cała rodzina zrobiła wielkie oczy, atmosfera zrobiła się gęsta, babcia westchnęła.
Po powrocie do domu ojczym zrobił chłopakowi taką awanturę o brak szacunku, że Michał do teraz ją pamięta. Szkoda, że nie zapytałem czy dziadek się otrząsnął z amoku brudu.
Podziwiam, bo mnie takie coś chyba nie przeszłoby przez gardło… choć jak człowiek był młody
Fot. z mmszczecin.pl