Traumatyczne. Owszem, można bronić Heeleya i powiedzieć, że tak miało być. W końcu zamierzeniem twórcy było odwzorowanie morza, które do prostych perfumeryjnych motywów nie należy. Najpierw przecież trzeba w wyobraźni zatrzymać chwilę, a tych w odniesieniu do wielkiej wody jest mnóstwo. Ktoś może chcieć wyrazić sztorm, ktoś inny wyrzucony pień, piasek, wodorosty, chłodną bryzę czy aromat morskiej soli. Wyliczać można jeszcze długo a pewnie i tak nie wyczerpiemy wszystkich możliwości. Po zatrzymaniu obrazu przychodzi czas na zagłębienie się w temacie, wyobrażenie szczegółów i zrozumienie całości. Dopiero na samym końcu następuje mariaż zamierzeń z możliwościami i nadawanie perfumom kształtu materialnego, który zależy od wszystkich poprzednich etapów, czyż nie? Sel Marin miał być zapachem „piasku, słońca i bryzy”. Te trzy określenia tworzą dość rozległy obszar i może przez to kompozycja jest „taka jak jest”.
Kiedy pierwszy raz topiłem nadgarstek w Sel Marin, mój nos ledwie żywy przetrwał tę katorgę. Zresztą trudno się dziwić skoro perfumami nazwano „coś” co wydaje odór gnijących ryb, mocno zużytych sieci z trawlerów i zapoconych butów. Ścisły początek nie jest jeszcze zły, bo musuje bladą cytryną, iskrzy molekułami kwasów, ale to tylko frywolna głowa perfum, coś co nie może świadczyć o zapachu jako tak. Później wkracza na scenę zsiadły wetiwer, który nijak się ma do powłóczystych pociągnięć cielistej far skóry po wyjściu z morza. James Heeley mówi też o akordzie wodorostów i soli morskiej. Faktem jest, że kompozycja jest wilgotna, obślizgła wręcz i drzewna też. Myślę, że nie będzie wielkim błędem jeśli porównam to do wymiętolonej w ustach trawy, wyplutej gdzieś na pobocze drogi. Wtedy w ciepły, parny dzień wszystko zaczyna gnić, fermentować, wydawać nieprzyjemną woń po prostu. Trudno jednak zarzucić takiemu obrazkowi brak zielonych elementów czy organiki, które są obecne w bodaj najgorszej formie- ale są.
Czas wcale nie zmniejsza porcji negatywnych doznań, bo nie dość, że wodorostowo-zapluty akord trzyma się świetnie, to jeszcze dochodzi kwaśna nuta brzozy. To już prawie baza jest. Na nieszczęście pH staje się tak niskie, że nie powinniśmy mówić o drzewnym charakterze, a już na pewno nie o dymnych momentach, choć brzoza z tego słynna jest. Tutaj białe drzewo występuje w formie butwiejącej na sypkim, wilgotnym piasku. Przykro to powiedzieć, ale bardziej to w stronę brzozowych liści na kompoście idzie niż palonych ognisk Fumidusa. Ale nie martwy się, bo jest też plus. Sel Marin w końcu cichnie i można to porównać do ukręcania łba zbyt głośnej reklamy w trakcie filmu. Rozkoszny finisz jest niemrawy, nijaki i jest to zaleta, bo przynajmniej nie trzaska pod sufitem.
Nuty: wetiwer, wodorosty, sól, brzoza, drzewo cedrowe, cytryna, bergamota
Rok powstania: b.d.
Twórca: James Heeley
Dostępność, cena, linia: za 100 mL wody perfumowanej w GaliLu zapłacimy 480 zł
Fot. nr 2 z kolumber.pl
Fot. nr 3 z wikimedia.org