W 1991 roku powstał wspaniały klasyk, który do dziś dnia jest najbardziej wartościową i otartą o świat realny wariacją na temat morza. Niemal dwadzieścia lat od tamtej chwili dane mi jest poznać sequel, perfumy z założenia oferujące jednakowy przekaz, ale wzbogacone o nuty drzewne- Kenzo Homme Boisee. Trudno jednak dołączyć do tłumu wiwatującego na cześć tego zapachu. Po pierwsze poza nazwą nie łączy go z klasykiem niemal nic. Nie ma ani par jodu, ani rosy na mchu, ani soli, ani morskiej piany. Po prostu zupełnie inna bajka, którą przy dobrych chęciach można uznać za ledwie poprawną. Owszem, na tle tego co prezentują męskie nowości można dziecku Kenzo przylepić etykietkę „wart uwagi”, ale w porównaniu do rocznika 91 wypada blado.
Przede wszystkim tony wetiweru, które prawie przygniatają zapach na początku. To tak jakby ktoś sprasował tę trawę w duży i ciężki sześcian, i rzucił na drewnianą powierzchnię pełną zerwanych ziół. Te trzy elementy: wetiwer, cedr i zielenna, stanowią o całym zapachu i jego rozwoju w funkcji czasu. Wielkiej filozofii nie przedstawię ograniczając się do trzech zdań o kompozycji. Pierwsze. Zaczyna się wetiwerowym klockiem na rozmarynie i bazylii, z dużą ilością wilgoci oraz kręcenia w nosie. Drugie. Pada to wszystko w męsko-zieloną pulpę, gdzie niemożliwa staję się identyfikacja czegokolwiek poza wetiwerem. Trzecie. Z pulpy wyłaniają się jakieś rozgrzane patyki, które później porywa fala lekko chemicznej wody. I tyle.
Przyznam szczerze, że oczekiwałem czegoś super. Chciałem zostać rzucony na kolana, przeniesiony z nadmorskich bagien klasyka do iglastego boru, chciałem poczuć wbijające się w stopy szpilki. Nie tym razem jednak. Producent zapewnia, że Homme Boisee to zapach równowagi między człowiekiem i naturą. Z tego powodu stwierdzam, że jestem niezrównoważony.
Nuty: rozmaryn, bazylia, pieprz, mięta, wetiwer, drzewo cedrowe
Rok powstania: 2010
Twórca: Olivier Polge
Cena, dostępność, linia: jako 30, 50 i 100 mL w perfumerii Douglas
Fot. nr 2 z pani.pl