Podobno magia Saint Barth zostaje z ludźmi, który odwiedzili wyspę na długo po wyjeździe. Powraca niespodziewanie w snach, na jawie, w najmniej oczekiwanych momentach. Jacques Zolty chciał w Saint Barthelemy zawrzeć całą niepowtarzalność tego raju na Ziemi. Gęste listowie, powietrze pachnące słoną bryzą, aromatyczne przyprawy i kwiaty. Gdyby się logicznie zastanowić to perfumy te powinny uwijać się wokół wszystkich znanych ludzkości substancji zapachowych. Tak jednak nie jest.
Ogólnie rzecz ujmując Saint Barthelemy ociera się blisko o klimat French Lover i wcale nie pachnie tropikalną wyspą. Jest na wskroś europejski. I to nie śródziemnomorski, ale północny właśnie. Zimny, lodowaty wręcz. Pachnie ziołami, które szybko wzrastają podczas arktycznego lata. Pachnie zwęglonymi drwami, na które pada deszcz. Żadnych kwiatów, bryz i słońca. Sporo sypie się mroku w tej kompozycji. To zasługa kadzidła i po części również lawendy. Możemy spróbować wyobrazić sobie starą, ciężką dębową szafę w domu u dziadka z czystą pościelą w środku i lawendą między prześcieradłem a poszwą. Obowiązkowo podczas zimowej nocy.
Klimat zapachu jest cały czas utrzymany w powyższej konwencji. Mało co ewoluuje, choć absolutnie nie jest to zarzut. Chyba bardzo się nie pomylę jeśli napiszę, że Saint Barthelemy zmienia swój kształt, ale nie położenie. Chodzi o to, że nie doświadczamy tam napływu nowych składników, całkowitej zmiany odczuć olfaktorycznych a bardziej widzimy zmieniające się miejscami aktualne nuty.
Równolegle z czystą lawendą i przygaszonym przez deszcz ogniskiem czuć też klasyczną nutę szyprową. Daję głowę za wielką mocą paczuli i mchu. Zabrakło róży, ale mamy przyjemność z perfumami dla mężczyzn. To wszystko sprawia, że porównanie z French Lover i Le Professionnel Nejmana staje się dużo prostsze. Saint Barthelemy jest ciut mniej kadzidlany a bardziej ziołowy i zielony niż propozycja Frederic’a Malle’a, ale z drugiej strony na pewno dużo bogatsza i po prostu lepsza od podobnych perfum partnera Martine Micallef. Jeśli już porównujemy to nasuwa mi się jeszcze jedna myśl. Mianowicie to, że sygnowany nazwiskiem Zolty’ego zapach wykazuje dużo większą trwałość od konkurencji. Globalnie czuć go niemal całą dobą. W tej chwili (około 18-stej) jest bardzo wyraźny, mimo że perfumowałem się o godzinie pierwszej w nocy (uprzedzając pytanie dociekliwych odpowiadam, że nie brałem dziś kąpieli, bo jeszcze z łóżka nie wstałem :)).
Prawdę mówiąc, gdyby nie to, że Pierre Bourdon (twórca FL) poszedł na emeryturę to obstawiałby właśnie jego jako twórcą. A tak mamy zagadkę, kto spłodził tak przewrotną interpretację karaibskiej wyspy.
Nuty: bergamotka, lawenda, bylica pospolita, paczula, ambra, drzewo sandałowe, kadzidło, cyprys, mech dębowy, drzewo kaszmirowe
Rok powstania: 2009
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: za 100 mL wody toaletowej zapłacimy 330 zł w Horn & More
Fot. nr 2 z screstoration.co.uk
Fot. nr 3 z bayangol.pl