Po paru tygodniach zmagań- jednak „nie”.
Bóg mi świadkiem, że poznanie Rose de Nuit było jednym z największych moich perfumeryjnych marzeń. W końcu, dzięki uprzejmości Jarka, spora próbka wylądowała w moich dłoniach. A wraz z nią pojawił się problem.
Już pal licho z nazwą, ale po przeczytaniu opinii w internecie moja głowa zaczęła tworzyć jakieś niestworzone obrazy na temat tego lutensowego pachnidła. Że mroczna, że dymna, że upojna, że sucha, że wytrawna… Przymiotniki sypały się jak z wora świętego Mikołaja. I jak mnie nie pacła! Okazało, że Rose de Nuit pachnie mydłem, mydłem z delikatną nutą aldehydów. Ślizga się po skórze jak rozmoczona kostka po brudnych kafelkach. Czuć rozsypany na posadzce puder. Wilgoć też czuć. Później nawet ociera się to wszystko o lekki szypr, ale wrażenie jak beznadziejne było tak beznadziejne pozostaje. I basta!
To właśnie zapach babciny, retro, ale w złym stylu, w najgorszym znaczeniu tego słowa. Tak pachną starsze kobiety, który nie myją się zbyt często a jedynie zlewają kupionymi na bazarze wodami różanymi. Chyba nikt nie chce tak pachnieć? Gdyby nie to, że moja miłość do róż ostatnio przygasa to Rose de Nuit spokojnie mogłaby zostać okrzyknięta największym zawodem w moim dotychczasowym życiu.
Uwierzcie, że naprawdę próbowałem znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Nuty: róża, jaśmin, wosk pszczeli, ambra, brzoskwinia, piżmo, drzewo sandałowe
Rok powstania: b.d.
Twórca: Christopher Sheldrake/ Gilles Romey
Cena, dostępność, linia: produkt dostępny tylko w Pałacu Shiseido w Paryżu i na ich stronie internetowej; za 75 mL wody perfumowanej zapłacimy 125 euro
Fot. nr 2 z wikimedia.com