25 kwietnia 2011

Profumum Arso — kiełbasa żywiecka z czosnkiem

Cedr, sosna, skóra, kadzidło. Czy trzeba czegoś więcej, żeby być zapachem ciekawym, niebanalnym, ale jednocześnie pełnym mrocznej maniery, tak pożądanej przez fanów perfumiarstwa. Arso, najnowszy zapach włoskiej marki Profumum, spełnia wszystkie założenia. Według twórców jest on próbą zamknięcia we flakonie aury trzaskających drew w kominku i zestawienia jej z zimniejszym wyobrażeniem śniegu padającego w sosnowym lesie. Skład, otoczka marketingowa i wyobrażenia to jedno, ale tak naprawdę liczy się rezultat uzyskany w wyniku bezpośredniej konfrontacji z nosem klienta. Czytaj dalej…

Znacie Fille en Aiguilles Lutensa? No to Arso jest jego niemal dokładną kopią. Tłuste kadzidło, podbicie ze słodkiego styraku imitującego skórę, i spora doza iglastych elementów. Nie moje klimaty, ale Lutensa potrafiłem docenić (dostał nominację do Książycowych Albatrosów 2009). Arso jest duplikatem. Przy teście bezpośrednim jednak ciut gorszym od protoplasty. Dzieło rodziny Durante jest uboższe o trudne nuty przypraw, ciemnozielony wetiwer. Porównując do Fille en Aiguilles wypada za to ciut inaczej w rodzaju kreowanej słodyczy. Włosi postawili na ciepłą skórę, która przypomina kiełbasę żywiecką, Francuzi na kandyzowane owoce. Summa summarum jest 1:0 dla Lutensa.

Biorąc pod uwagę cenę obu zapachów (50 mL Fille en Aiguilles kosztuje 405 zł, 100 mL Arso to wydatek rzędu 760 zł) decyzja o zakupie może być tylko jedna. W końcu po co płacić więcej za coś bezsprzecznie słabszego?

Nuty: cedr, sosna, skóra, kadzidło
Rok powstania: 2011
Twórca: rodzina Durante
Cena, dostępność, linia: za 100 mL wody perfumowanej Arso zapłacimy 760 zł w perfumerii Quality Missala; w tej samej perfumerii 50 mL wody perfumowanej Fille en Aiguilles kosztuje 405 zł

Fot. nr 1 z szajewski.com
Fot. nr 2 z fragrantica.net
Fot. nr 3 z teamassignment.com

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Anonimowy
Anonimowy
12 lat temu

Ciekawe. Trzeba będzie (kolejny raz) podreptać do Quality i zweryfikować :). Pozdrawiam.

Anonimowy
Anonimowy
12 lat temu

Bekon, hamburgery, kał i teraz TO. I to za jaką cenę.

Dominkab
12 lat temu

Ja wkrótce zweryfikuję 🙂 Mimo wszystko jestem bardzo ciekawa tego zapachu, a nawet teraz bardziej. A cenowo to w sumie prawie to samo ze szpilkówną biorąc pod uwagę cenę za mililitr, a nawet szpilkówna droższa.

Marcin Budzyk
12 lat temu

* Przy okazji warto powąchać też ich drugi zapach.

* Grunt to znaleźć sposób na zarobek

* Dominiko. No właśnie cena za mL jest niemal identyczna, więc lepiej wziąć mniejszą pojemność. Poza tym Lutens opowiada historię, a Arso po prostu jest. No może coś tam cicho szepcze.

Anonimowy
Anonimowy
12 lat temu

Nie mialem okazji powachac tej pozycji, ale zgodnie z duchem recenzji przyszlo mi do glowy kilka ogolnych, gorzkich refleksji na temat perfumerii tzw. "niszowej". Akurat nie bedzie sie to moze tyczylo bezposrednio Profumum Roma, poniewaz ich zapachy odbieram jako w miare udane i uczciwie wykonane, ale moje mysli dotycza generalnie ok. 70% firm parajacych sie nisza. Otoz zrozumialem ze bardzo wiele z nich to po prostu jesli nie naciagacze to na pewno megalomani ktorzy mysla ze mozna wrzucic kilka hasel ze oto pracujemy na naturalnych skladnikach, zapodac jakies oryginalne haslo + wystrzalowe, aranzowane zdjecie – i w rozumieniu wiekszosci sprzedawcow to ma gwarantowac sukces. A gdzie Drodzy Panstwo PRAKTYCZNOSC takich perfum ? Gdzie ich "noszalnosc" ? Nie mowiac juz o tym ze bardzo czesto w bardzo wysokich cenach nie miesci sie spodziewana jakosc i trwalosc, tak szeroko reklamowana i zachwalana przez producenta.
Wiecie co to jest, a moze bylo naprawde perfumiarstwo niszowe?

Kiedys jeszcze w latach 70-tych i na pewno w 80-tych bardzo wiele firm wydawalo perfumeryjne pozycje co kilka lat, bardzo ostroznie i fachowo dobierajac skladniki, zalozenia z ktorych moglo wynikac uzasadnione istnienie danego pachnidla – i last but not least – wspolpracujac z najwiekszymi nosami naszych czasow (Pierre Bourdon, Michel Almairac, Alberto Morillas, Jean Pierre Bethouart, Francois Demachy, Maurice Roucel, Guy Robert, Jean Louis Sieuzac, i wielu innych). Oczywiscie ze zapach musial byc wypadkowa wielu gustow i upodoban ludzi zaangazowanych w proces tworczy, ale to – paradoksalnie – bardzo sluzylo danemu produktowi. I mamy Fahernheita, Kourosa, Cool Water, Boss No. 1, Ted Lapidus (1987), Ungaro III (to akurat 1993, ale nie zmienia to niczego w tym co wczesniej napisalem), Zino Davidoff i inne. Co sie komu podoba – inna sprawa, ale sa to KLASYKI ktore na zawsze zostana zapamietane.
Cos zas mamy dzis? Dziesiatki "niszowych" zapachow, ale gdyby nie prowadzic bloga takiego jak ten na ktory mam przyjamnosc cos napisac, to pewnie nigdy nie dowiedzielibysmy sie o wielu z tych zapachow, ale nie tylko ze nie ma do nich dostepnosci ale tez moze dlatego ze sa po prostu slabe i nigdy nie sprzedalyby sie daleko poza miejscem swojego powstania.

Anonimowy
Anonimowy
12 lat temu

Bardzo zawiodlem sie na wielu niszowych "odkryciach"; wiele z nich to czysta awangarda, ale o ile taka awangarda moze wisiec na scianie jako obraz czy zdjecie, to juz takie cos psikniete na skore moze byc zupelnie nie do zniesienia dla uzytkownika – ale i o zgrozo – dla wszystkich dookola. Chociaz to przeciez nasza sprawa co robimy to jednak z zapachem i innymi ludzmi jakos musimy sie liczyc, nie mowiac o tym ze dla nas samych dany zapach moze okazac sie meczacy ponad wszelka miare.
Ale placimy za to krocie; wiec wniosek nasuwa sie sam: czesto producent szuka frajera, zeby pod plaszczykiem "awangardy", "niszowosci" i "oryginalnosci" podac nam na tacy jakis kicz, a i tak nie bedziemy w stanie wyczuc skladnikow czy to jakas dobra chemia czy to naturalne; przeciez dzis zapachy bardzo chemiczne ale na dobrym poziomie czyli np. Comme Des Garcons istnieja, wiec otoczeni jestesmy roznymi propozycjami, ale kwestia jest taka ile trzeba czasami za to zaplacic i poczuc TE JAKOSC.
A to nieczesta przyjemnosc.
Dawne zapachy jak Givenchy Gentleman, Floris Vetiver, Guerlain Vetiver, Azzaro PH, Giorgio Beverly Hills Giorgio For Men – to mialo klase i swoista niszowosc w tym znaczeniu ze nie byly to zapachy latwe ale i tez nie kazdego bylo na to stac. Mowiac brutalnie to nie byly rzeczy dla chamow. A teraz kazdy wiesniak moze sobie kupic pozycje zapachowa od Diora, bo nie majac gustu moze byc go na niego stac. Wszystko sie zunifikowalo, ustandaryzowalo, zmetroseksualizowalo i trzeba sie bronic wszystkimi silami przed zakusami wielu "niszowych" producentow przed wcisnieciem nam coraz to nowej tandety pod haslem Prawdziwej Niszy. Tak to dzis odbieram – sorry nie umiem inaczej. Szanuje wiele bardzo dobrych obecnych firm i ich wyroby (np. Micallef, Montale, Rance, Villoresi, ale to wyjatki) wiele z nich jednak to slabeusze i jak wspomnialem wczesniej – naciagacze, albo firmy ktore dystrybuuja takie wyroby daja sie nabic w butelke przyjmujac takie cos do sprzedazy – i pozniej jestesmy karmieni glodnymi kawalkami jakego to cuda na nas czekaja po nacisnieciu atomizera,… uch,… zenada

Prosze o zdanie polemiczne; moze czegos nie wiem i nie ogarniam – i moze sie czegos przy okazji naucze:) To jest jakies tam tylko moje zdanie, ale ma sluzyc nie bezproduktywnej krytyce tylko konstruktywnej dyskusji na ten piekny i pachnacy dla nas temat

bert

Anonimowy
Anonimowy
11 lat temu

Bardzo dobrej jakości perfum. Oryginalny i zarazem przyjemny w noszeniu. Nie wyczówam w nim nic co by mi się kojarzyło w wędlinami :). Może autor recenzji podczas testów był głodny i jego myśli krążyły wokół podwędzanych smakołyków 😉

Fred

Joanna
Joanna
1 rok temu

hmmm, ja mam chyba jakiś problem z „kubkami nosowymi”, bo dla mnie większosć perfum, rówineż nuszowych, pachnie chemią. Czytam w recenzjach „zapach rozpoczyna się akordem różowego pieprzu, potem cedr i ambra”, wącham i czyuję: jedną chemię, drugą chemię i trzecią chemię. Lecę do kuchni, wyciągam z szafki różowy pieprz i się sztacham – no nijak niepodobny. Mam też problem ze wąchałam prawdziwą ambrę, czyli obleśną z wyglądu wydzielinę z kaszalota, i nijak isę to miało to co w perfumiarstwie funkcjonuje pod nazwą „ambra”. Itd, itd. Nie wiem czemu tak jest, ale może to serio coś z nosem czy z mózgiem. No i z wyrobami Profumum Roma mam tak, że jako jedne z niewielu jak mają w opisie igliwie, to czuję igliwie, a jak dym, to dym. Ufff, co za ulga. Prostolinijność tych zpachów mi nie przeszkadza, bo cóż mi po tym jak czuję z nadgarstka 23 chemię, skoro nadal to chemia. Więc chwała Arso za igliwie które po 6 godzinach nadal jest igliwiem.