Chyba każdy kojarzy podstawową wersję – Kenzo Flower Eau de Parfum. Te perfumy niczym młot pneumatyczny wyryły się w nosach wielu osób. Jednych dusiły, innych doprowadzały do bólu głowy, cześć zachwycały. Moc miały zabójczą i w kategorii kwiatowej były jednym z najbardziej charakterystycznych pachnideł. Słowem: były…
No i w końcu powąchałem. Bez dwóch zdań jest to zapach z rodziny Flower. To dalej bezkompromisowe kwiaty, ale obłożone czymś mało fajnym. Jakieś owocki, jakieś cytrynki, herbatki… Wszystkie te dodatki tworzą chemiczną powłokę, która może i sprawia, że Flower Tag spodoba się większości, ale zabija oryginalność klasyka. Początek jest słodki, nie w klimacie skoncentrowanych kwiatów, lecz różowej waty cukrowej. Konwalia, jaśmin i piwonia grają na przyzwoitym poziomie, ale czasami nie mają mocy przebić się przez infantylne akordy. Ogólnie mówiąc: jest słodko, kwiatowo i ładnie. Większych wartości ta kompozycja nie przedstawia, a do klasy Flower brakuje jej bardzo, bardzo dużo.
Jestem rozczarowany. Kenzo Flower Tag to perfumy dla mas, ale paradoksalnie, raczej nastolatki ich nie wybiorą. Charakterystyczne ułożenie kwiatów to dla nich wciąż zbyt wysoki progi.
Nuty: mandarynka, czarna porzeczka, rabarbar, jaśmin, piwonia, konwalia, herbata, wanilia, piżmo
Rok powstania: 2011
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa o pojemności 30, 50 i 100 mL; za 50 mL zapłacimy 290 zł, ale z tego, co wiem Flower Tag jeszcze nie jest dostępny w Polsce
Trwałość: niezła, około 6 godzin
Fot. nr 1 z grafitygraffiti.blogspot.com
Fot. nr 2. ibeauty.pl