Nowy zapach Estee Lauder nie stoi na półce z nowościami. Bardzo łatwo go pominąć podczas wizyty w perfumerii i tym samym popełnić duży błąd. Rzadko bowiem się zdarza, żeby letnia limitowana edycja osiągała taki poziom zapachowej finezji. Do tej pory tylko w Alien Or d’Ambre (z 2011 roku) udało się uzyskać ten kosmiczny rezultat.
Prawda jest taka, że Bronze Goddess Capri z powodzeniem mogłoby stanąć na półkach niszowych. Już od pierwszych chwil roztacza woń ciepłą i szalenie zmysłową. Jest połączeniem rozgrzanych kwiatów i dojrzałych, słodkich cytrusów. W dodatku każdy ze składników jest dozowany w perfekcyjnych proporcjach. Żaden się nie wybija, ale razem się dopełniają. Równie subtelne są przejścia między poszczególnymi akordami.
Owszem, początek przez moment posiada trochę nazbyt syropowatą cytrynową nutę, ale szybko to mija. Pojawia się jaśmin i jednocześnie świetlista, słoneczna ambra z paczulą. Choć są to nuty bazy to ich wkład w kompozycję Bronze Goddess Capri już na starcie jest niezaprzeczalny. Tak samo kremowej, drzewnej ingrediencji, którą znamy choćby z Sensuous, i która tu nazwana została drewnem ambrowym (nie istniejącym w naturze)
Według mnie najciekawszym aspektem tych perfum są zmiany, jakim ulegają na skórze. Pisałem już, że są to metamorfozy delikatne, ale niesamowicie ponętne. Raz ukryta nuta potrafi wyjść z powrotem na wierzch po kilku godzinach, trochę zmieniona, więc interesująca.
Zapach spodobał mi się od pierwszego niuchnięcia. Jest drzewny, kwiatowy, ciepły i słoneczny. Piękny po prostu!
Nuty: czarna porzeczka, mandarynka, cytryna, jaśmin, konwalia, ambra, paczula, nuty drzewne, wanilia, piwonia, piżmo
Rok powstania: 2012
Twórca: Harry Fremont
Cena, dostępność, linia: za 100 mL wody odświeżającej zapłacimy 225 zł; edycja limitowana na rok 2012
Trwałość: bardzo dobra; około 8-9 godzin