Santal Majuscule od trzech dni praży się na mojej skórze…
Santal Majuscule to bez dwóch zdań dołek formy Lutensa (czy raczej Sheldarake’a). Temat wybrał sobie ciekawy. Ciekawych użył składników, ale zabrakło wykończenia. Mamy więc mocnego sandałowca osadzonego z ramy kremu czekoladowego i pokropionego minimalną ilością róży. Jeśli zaś chodzi o szczegóły…
Krem czekoladowy jest nieudaną kopią Nutelli, takim tańszym falsyfikatem ze znanej portugalskiej sieci dyskontów. Ma bardzo, bardzo, bardzo wyraźne zabarwienie orzechowe. Ale znowu nie są to orzechy z leszczyny rosnącej w głębokim lesie, a z plantacji modyfikowanej genetycznie. Ten orzechowy sandałowiec robi spory efekt, ale jedynie przez pierwszych kilka minut. Później ilość syntetyków już tylko odstrasza od nadgarstka. Wszystko jest rozwrzeszczane, nieskładne, piskliwe. Zabrakło płynności, kunsztu wykończenia.
Powiem Wam coś jeszcze. Strzelam, że w Santal Majuscule użyto pewnej ilości syntetyków żywicy oud. Efekt jest wyraźny, ale ciężki i męczący. Przypomina siekiery Montale. I trzeba uczciwie powiedzieć, że nowy Lutens jest równie trwały. Gadzina nawet po prysznicu jest wyczuwalna. Ale wtedy dopiero człowiek zdaję sobie sprawę, że to wszystko to po prostu czysta i tania chemia.
Z sandałowców tej marki wciąż bezkonkurencyjny pozostaje Santal de Mysore. A Santal Majuscule może mu sznurówki wiązać. Bardziej podobny jest zresztą do innego zapachu ze stajni Lutensa: do Jeux de Peau, czyli zakalca we flakonie.
Nuty: drewno sandałowe, kakao, bób tonka, różą, miód, przyprawy
Rok powstania: 2012
Twórca: Christopher Sheldrake
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana; za 50 mL zapłacimy 440 zł
Trwałość: świetna; powyżej 12 godzin