Bóg miłości i seksu. Syn Aresa i Afrodyty. Brat Harmoni, Anterosa, Fobosa i Dejmosa. Dosłownie zaś oznacza „pragnienie”.
Nowy zapach Versace – Eros – jest dla mnie tym samym, co recenzowane przed chwilą Manifesto. Mocno męski, wręcz haczący o klimaty sportowe. Ale przy tym niezły, poprawny rzec można. Dużo w nim też waniliowo-przyprawowej słodyczy. Bardzo daleki jestem od zachwytów nad tą kompozycją, lecz na tle półki męskiej jawi się ponad średnią.
Sam zapach reprezentuje klasyczny nurt świeży i drzewny. Przypomina momentami L’Eau d’Issey Pour Homme. Ma tę samą cedrowo-wetiwerową bazę. Wśród wad wyliczam obecność geranium, które nadaje Erosowi sznyt pokrytego kurzem parapetu. Na szczęście tylko w sercu. Natomiast ścisły początek to zielone cytrusy, słodkie, przełamane ciut szamponową nutą, która ma zapewne imitować jabłko. Zapach bez historii tragicznej, ale są tysiące lepszych. Na pewno zabrakło erotycznego pierwiastka. Wszak po perfumach o takiej nazwie można oczekiwać więcej…
Nuty: mięta, cytryna, jabłko, bób tonka, ambra, geranium, wanilia, wetiwer, mech dębowy, drewno cedrowe
Rok powstania: 2012
Twórca: Aurelien Guichard
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa o pojemności 50 i 100 mL; produkt jeszcze niedostępny w Polsce
Trwałość: o dziwo dobra, około 7-8 godzin
Fot. za str. producenta.