Nie tak dawno zapowiadałem te perfumy, a tu niespodzianka – są w Polsce. Testuję je drugi dzień i już wszystko wiem.
To woń prosta, słabowita, wybitnie odtwórcza i totalnie wykastrowana z zapachowych „jaj”. Jimmy Choo Flash to rozwodnione kwiatuszki w jakimś sterylnym pokoiku. Owszem, perfumy mogą się kojarzyć z czystością i kobiecością, ale to wydanie dla kobiet-widm pozbawionych własnego stylu.
Kompozycja nie ma historii. Jest za to płaska, chemiczna i nijaka. Początek ciut owocowy, lecz w wersji zmodyfikowanej genetycznie. Środek woła o pomstę do nieba, bo lepiej pachną plastikowe kwiaty z supermarketu.
Baza obiecywała mi słodycz heliotropu i woń drewna. Na tym etapie Flash zyskuje ciut ambitniejszy aromat, ale wciąż jest on tak chemiczny i bezpłciowy, że trudno wykrzesać choć jedno dobre słowo na jego temat.
Nuty: truskawka, różowy pieprz, tuberoza, lilia, jaśmin, heliotrop, akord drzewny
Rok powstania: 2013
Twórca: Christine Nagel
Cena, dostępność, linia: za 60 mL wody perfumowanej zapłacimy 389 złotych
Trwałość: średnia, około 6 godzin
Fot. nr 1 z stylebistro.com