Michael Eau de Parfum zwala z nóg. Powala, po prostu.
Początek ma tak dziwny, że od razu przeniosłem się do świata niszowej marki Etat Libre d’Orange, gdzie latają Hotelowe Prostytutki, w skrytce śpi Tilda Swinton, a gdzieś na strychu kochają się Ukryci Geje. Michael pachnie mlecznie, metalicznie i wręcz obrzydliwie. Nie chcę konstruować równie szokującej recenzji jak pewnego Lutensa, ale w tym wypadku byłoby to uzasadnione. Z tym zastrzeżeniem, że wyłącznie dla pierwszej godziny. Nuty głowy w przypadku klasycznego Korsa są naprawdę „JAKIEŚ” i naprawdę robią wrażenie.
![]() |
Bangkok nocą |
Później pojawia się, na szczęście, piękno w klasycznym rozumieniu, choć wciąż Kors haczy o niszę. Główną bohaterką staje się TUBEROZA. Cudownie słodka, lekko dusząca, upojna i kojarząca się z aromatem rozgrzanej tropikalnym powietrzem metropolii. Wtóruje jej nieco zielony, bagnisty irys, któremu w etapie nut serce przeciwstawia się czysta, krystaliczna niemal lilia. Lilia jednak nie jest dosłowna i pewnie na jej obecność bez czytania opisu oficjalnego bym nie wpadł. Jej byt należy rozumieć, jako biel, niewinność, czystość, zimną kwiatowość… Tuberoza z czasem się wysładza, ale i pokrywa kurzem. Gaśnie, chociaż i w głębokiej bazie jest wyczuwalna nad wyraz wyraźnie.
![]() |
Bangkok nocą. |
Cały obraz, jaki zbudował się mojej głowie, nasuwa mi skojarzenia z BANGKOKIEM. Mamy więc strzeliste, piękne wieżowce, bagnisty grunt i wszędobylską woń tuberoz. Są miliony ludzi, miliony sytuacji, miliardy kropel potu i miliardy kwitnących kwiatów. Jest światło i jest ciemność.
Nuty: frezja, kadzidło, tuberoza, irys, piwonia, lilia, cashmeran, piżmo, wetiwer, osmanthus
Rok premiery: b.d.
Twórca: Laurent Le Guernec
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana
Trwałość: bardzo dobra, około 10 godzin