„Król Przypraw” i „Czerwone Złoto”, po łacinie Crocus sativus, po polsku Szafran uprawny, ale tak naprawdę źródeł wszelkich jego imion trzeba szukać w języku perskim i arabskim. Tam słowo „za’faran” oznacza „nitkę„, zaś samo pochodzi od „assfar” – „żółty„. Podobny jest rodowód drugiej jego nazwy – Krokus, która wywodzi się z greki. Tam „krokos” jest nazwą „włosa” lub „nici„. Obie nazwy stanowią aluzję do znamion kwiatu, które przypominają frędzle.
Roślina ta należy do rodziny kosaćcowatych. Dorasta do wysokości 50 cm z bulwy, która przypomina cebulę. Każdy z fioletowych kwiatów ma jeden słupek z charakterystycznym, trójdzielny znamieniem o ciemnopomarańczowej, czerwonawej barwie. To właśnie te trzy ramiona są ręcznie zbierane o świcie, zaraz po otwarciu kwiatu. 150 000 roślin wystarcza na wyprodukowanie zaledwie 1 kilograma przyprawy.
Szafran pochodzi z południowej Azji. Na dobrą sprawę, do dziś nie wiadomo, skąd dokładnie, bo przekazy historyczne są w tej materii mało wiarygodne. Przyjmuje się jednak, że szafran znany był już starożytnym Asyryjczykom, Babilończykom i Grekom. To zaś pozwala wysunąć wnioski, że pochodzi z obszarów Azji Mniejszej lub Mezopotamii. Zresztą do dziś potęgami krokusowymi są właśnie kraje tego regionu. Kiedyś 95 % światowej produkcji szafranu przypadało na Iran. Sytuacja polityczna i gospodarcza ostatnich lat spowodowała jednak drastyczny spadek produkcji i uczyniły z Turcji głównego producenta.
W samej Europie hodowany jest na mniejszą skalę, głównie w Grecji. Koneserzy zachwalają zaś zbiory z hiszpańskiej La Manchy – ponoć tamtejszy szafran jest najlepszy na świecie. Charakteryzuje go niesamowity zapach grzybów, drewna sandałowego, pieprzu i lukrecji. Bardziej popularne odmiany szafranu pachną miodem z nutą ciepłej goryczy. Same kwiaty posiadają woń bardziej orientalną, drzewną i żywiczną, choć spójną z aromatem suszonych znamion. I to właśnie z nich, a nie z samej przyprawy otrzymuje się naturalny absolut szafranu. Oczywiście, dla samej sztuki były prowadzone próby otrzymywania pachnących składników ze znamion, ale wydajność tego procesu wynosi ułamek procenta. Substancja taka musiałby być kilkaset lub nawet kilka tysięcy razy droższa od samej przyprawy, która i tak kosztuje krocie.
Safraleine
Człowiek poszedł więc w drugą stronę i w laboratorium opracował syntetyczną molekułę. Nazywa się ona Safraleine i jest zastrzeżonym związkiem Givaudan – jednego z największych na świecie producentów pachnących komponentów. W tańszych perfumach jest szeroko stosowana zamiast absolutu szafranowego. Charakteryzuje ją nieco ostrzejszy i bardziej skórzany aromat.
Oczywiście, czytając oficjalne nuty perfum nigdy nie dowiemy się, czy mamy do czynienia ze składnikiem syntetycznym. Producenci wciąż wolą pisać po prostu „szafran”, bez wchodzenie w szczegóły, co tak naprawdę było użyte. Jeden, jedyny wyjątek wśród perfum selektywnych to koncern Givenchy, który podał oficjalnie, że jego perfumy Pi Neo zawierają w swoim składzie Safraleine i molekuła ta jest wyczuwalna w nucie serca.
Jeśli zaś chodzi o perfumeryjną niszę to związek ten jest deklarowany i mocno wyczuwany w jednej z propozycji Comme des Garcons – Play Red, gdzie cząsteczka ta ociepla kwaśne wiśnie zanurzone w cynamonie. Zapach jest smakowity, ale dzięki wrażeniu szafranowego podgrzania uniknięto banalnych skojarzeń.
Szafran w perfumach
Najciekawsze są jednak perfumy bazujące na szafranie naturalnym. Niestety, takie znajdziemy niemal wyłącznie wśród perfum niszowych. Tu niewątpliwym królem jest Safran Troublant pochodzący z serii Eliksirów Miłości francuskiej marki L’Artisan. Zapach jest upojny, przypomina woń rozgrzanego powietrza nad dogasającym ogniskiem. Ma w sobie coś kuchennego. W piramidzie nut odnajdziemy też świdrujący imbir i korzenny muszkat. Kropką nad „i” jest odrobina róży, która wieńczy całość kompozycji. Mimo tego bogactwa składników, pierwszoplanowa rola szafranu jest bezdyskusyjna. Warto zauważyć, że L’Artisan jest jedyną marką ma świecie, która poświęciła tej przyprawie oddzielne perfumy. W każdym innym wypadku szafran będzie grał rolę pierwszoplanową, ale jego dominacja nie będzie aż tak wyczuwalna.
Weźmy za przykład Oud Royal z kolekcji Tysiąca i Jednej Nocy, z oferty Armani Prive. Wrzący, niemal palący się szafran został tu zestawiony ze smolistym oudem. Mamy więc kompozycję powstałą na zasadzie kontrastu między świetlistą przyprawą a ciemną jak sadza żywicą. Elementem spajającym oba składniki jest niewątpliwie ciężkość i temperatura. Całościowo perfumy te są jednym z najbardziej kontrowersyjnych zapachów na polskim rynku, ale trudno zarzucić im powielanie schematów. Dla wielbicieli ciężkich, zawiesistych perfum może się to okazać Graal.
Jest też szafran w kompozycji YESforLOV o wdzięcznej nazwie Rejouissance. Producent bez ogródek mówi, że to perfumy stworzone do łóżka. Dla kobiet. Są ciepłe i seksowne. Trochę przypominają zapach paprykowych chipsów, trochę rozgrzanego ciała, trochę ciepłego mleka. Aromat to bardzo zmysłowy i gdyby mi ktoś powiedział, że perfumy mogą być afrodyzjakiem to po powąchaniu tych perfum bym w to uwierzył.
Ostatnim zapachem, o którym chcę Wam powiedzieć, jest Sideris. Składnikiem głównym tej kompozycji uczyniono żywicę labdanum. Pachnie ona trochę jak klasyczne kościelne kadzidło z domieszką smoły i woni kotłowni. Maria Candida Gentile połączyła ją właśnie z szafranem, który jest drugą dominantą perfum. Nadaje im nieco tłustego, spożywczego aromatu. Całość balansuje na granicy miedzy geniuszem szalonego nosa a marna karykaturą. Ostatecznie zapach się broni. Wszak z „Królem Przypraw” na pokładzie trudno o porażkę.