
Po raz kolejny doczekaliśmy się nowej edycji Black Opium. Trudno nawet powiedzieć, która to już odmiana, ponieważ Yves Saint Laurent szasta nimi na prawo i na lewo.
YSL Black Opium Intense ogłoszone zostało najbardziej zmysłowym, mocnym i uwodzicielskim wcieleniem klasyka. Ponadto powzięto decyzję o anonsowaniu trzech nut głównych: kawy, niebieskiego absyntu i kwiatu pomarańczy. Przy tej okazji nie będę już wspominał o całej marketingowej otoczce, imprezach promujących i budżetach reklamowych. To wszystko ma na celu jeden cel – nowe Black Opium ma zostać hitem!
Praktyka pokazuje, że zapach osadzony jest w ramach rodziny. Jednocześnie nie do końca rozpatrywałbym go jako wzmocnioną odsłonę pierwszej wersji, ponieważ na zupełnie inne nuty i składniki spadł ciężar kreacji wrażenia węchowego.

Najważniejszą i absolutnie pierwszorzędną zmianą jest wycofanie kawy na dalszy plan. Nie jest to element tak wyraźny jak w pierwszej Black Opium EdP. Jej kosztem wzmocniono na początku lukrecję (formalnie deklarowaną w bazie) i tony owocowe. Dla mnie jest to błędem, ponieważ akord kawowy (sam w sobie) w klasyku był zrobiono w sposób zjawiskowy. W Black Opium Intense tego nie doświadczamy lub jest to ledwie cichy szept.
Kiedy trwa gra akordów ziołowo-lukrecjowych na słodkim fundamencie, to zapach trzyma poziom. Gorzej robi się później, kiedy niebezpiecznie wzrasta stężenie pulpy owocowo-plastikowej. Trudno opędzić się od wrażenia przepoconej sukienki z tworzywa sztucznego.
Zresztą w ogóle YSL Black Opium Intense gra w bardzo sztuczny sposób. Dzieje się to w zasadzie na każdym etapie (poza ścisłym początkiem). W moich notatkach mam jeszcze dwie uwagi. Pierwsza z nich dotyczy akordu kwiatowego, który przyjmuje momentami zielony odcień. Druga mówi o tym, że baza jest tragiczna.
I faktycznie końcówka nie jest dobra. To zakurzone drewienka, które o dziwo, nie są bardzo słodkie. Pod tym względem baza może być pomylona z bazą przeciętnej męskiej premiery z półek perfumerii.
Opinia końcowa o YSL Black Opium Intense
Według mnie nie jest to żadna wersja „Intense”. Jest to zapach, w którym czuć DNA serii, lecz jednocześnie nie ma w nim tego, co w Black Opium było najlepsze. I na pewno nie są to perfumy kawowe w stopniu takim, jakim była dawna Woda Perfumowana.