Tym razem czas na bibę po zachodzie słońca w wersji damskiej.
Hollister Festival Nite for Her prezentuje się jednak mniej ciekawie od wersji for Him. Prawdę mówiąc nie ma tu w zasadzie, o czym pisać. Kompozycja jest tania, owocowa i zasłodzona. Niestety, wszystko w niezbyt wyszukanym stylu. Czuć, że to perfumy z najniższej półki. Bliżej im do marek drogeryjnych niż luksusowych.
Mam nieodparte wrażenie, że tak pachniał już jeden z zapachów Playboy z serii Play It… Syntetyczna porzeczka, słodka, lepiąca się wanilia, trochę kwiatów i różowego akordu smakowitego. To przepis również na to pachnidełko.
I o ile na początku perfumy mają pewną moc i świdrują tym swoim „disco-błysko” i „flexi-pleksi” w nosie, to po godzinie zostaje mdły, słodko-zakurzony ulep, który woła o pomstę do nieba. Zresztą to klasyczny rozwój większości tego typu perfum, choćby opisywanych ostatnio JLove i JLust. Rzadko się zdarza, żeby ktoś przemyślał tam kompozycję i zaoferował coś ciekawego w późniejszych etapach.
Opinia końcowa o perfumach Hollister Festival Nite for Her
Według mnie nie warto nawet poświęcać nadgarstka na testy. Wtórność, nuda i taniość w kiepskim wydaniu. Jeśli chodzi o damskie perfumy tej marki, to polecam tylko Wave 2 for Her z przepiękną nutą zielonego, chłodnego kokosa. Odnoszę jednak wrażenie, że było to ziarno, które przytrafiło się ślepej kurze…