Hermes rzadko, bardzo rzadko lansuje zupełnie nowe kompozycje. Z tym większą uwagą chciałem przetestować tę premierę
Perfumy Hermes H24 to zapach przede wszystkim ziołowy, szałwiowy bez dwóch zdań, choć wiele w nim możemy wyczuć nut, których w oficjalnych materiałach nie ma. I to dotyczy każdego etapu. W zasadzie mógłbym nawet napisać, że czuć tu to, czego nie ma, a to, co jest, nie jest oczywiste. Oprócz szałwii – jej rola pierwszoplanowa jest bezdyskusyjna, od początku do końca.
Początek jest słodki, owocowy wręcz. Melon, arbuz, jakieś winogrono, ale od razu za tym wrażeniem czai się woń ogrzanego absyntu kropionego na kostkę cukru. Jest tu mnóstwo zieleni, ale w wyraźnie konfiturowym zabarwieniu. Powiedziałbym nawet, że to takie ucierane z cukrem listowie ziół. Pojawia się też nuta metalowego „ucieraka” (jak to się nazywa?) i moździerza. Wszystko pozostaje jednak dość lekkie i przystępne. Trochę tak jakby Christine Nagel specjalnie chciała rozcieńczyć całość, aby nie zabrzmiała zbyt niszowo. Dzieje się to jednak bez utraty walorów kompozycyjnych.
Hermes H24 mógłby być kolejny „Ogródkiem„. Jest w nim ładunek czystej botaniczności i wręcz elementy sterylności znany jeszcze z czasów Jean Claude Elleny. Z czasem szałwia zyskuje bardziej klasyczną formę. Po 2-3 godzinach mógłbym nawet powiedzieć, że gra solowo. Dopiero w dalszej części H24 staje się nieomal mszyste, nieco ciemniejsze, z przemyconym tchnieniem retro. Czuć kroplę szypru i kolońskości. W dzisiejszych czasach, nie mówię już nawet o męskich perfumach, taka dbałość o fundamenty kompozycji to rzadkość. Hermes naprawdę przyłożył się do tej premiery (w zasadzie Christine Nagel).
Opinia końcowa o perfumach Hermes H24
Dla mnie to zapach, który totalnie odróżnia się od konkurencji na półkach sieciowych perfumerii. Nawiązuje do niszy, bo szałwia w takiej roli to rzadkość. Ma naturalny wydźwięk i zachowuje szlachetność w bazie. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że to jedna z najlepszych premier tego roku dla mężczyzn.