Zburzę nieco porządek alfabetyczny i przejdę do mojej ulubionej pozycji z nowej, letniej kolekcji Rivieres de Cartier
Cartier Luxuriance to bodaj najbardziej ziołowe z perfum dostępnych na półkach sieciowych perfumerii. Przepiękny, naturalnie brzmiący bukiet ziół skojarzył mi się w pierwszym wdechu z tymiankiem i rozmarynem. Natomiast powiedzieć, że to zapach ziołowy, to nie powiedzieć nic.
Po pierwsze, to zioła o odcieniu ciemnej zieleni. Nie są one soczyste i zroszone deszczem, a bardziej drzewne, może nawet otoczone strużką kadzidła. W nos szczypie ich wytrawność, a w tle przemyka lakier do drewna. Efekt jest po prostu genialny i chyba żadne ziołowe perfumy nie zapadły mi w pamięć tak bardzo od czasu O de Lancome (choć Luxuriance to inna bajka, bo w Lancome rządziła świeża, jędrna bazylia).
Po drugie, Rivieres de Cartier Luxuriance ma ciekawie rozwiniętą frakcję ściółkową. Czuć mech, paproć, kamień, jakieś wysuszone igliwie i opadłe kawałki kory. Gdzieś w tle zapodziała się nawet szyszka obtoczona w żywicy. Prze cały czas nie doświadczamy słodyczy. Z tego leśno-ziołowego obrazu Mathilde Laurent skutecznie usunęła ule, miody i nawet wspomnienie cukru.
Perfumy pachną dystyngowanie, elegancko. Pisanie, że to perfumy radości i zabawy jest dla mnie pewnym nieporozumieniem, ponieważ Luxuriance nie w ogóle tego typu nut.
Opinia końcowa o perfumach Rivieres de Cartier Luxuriance
Nie jest to kompozycja zmienna w czasie, więc nie czuję potrzeby przeciągania recenzji. To jednak nie jest absolutnie wadą. Rozmaryn pozostaje nutą pierwszego planu od samego początku aż po bazę. Jego otoczenie jest przy tym bogate, a jednocześnie logicznie go uzupełnia. Efekt synergii składników sprawia zaś, że ocena końcowa szybuje wysoko pod niebo.
Polecam testy (również mężczyznom, bo to uniseks skierowany nieco w męską stronę), choć to na pewno nie są perfumy do zakupu w ciemno – zwłaszcza jeśli ktoś nie używał aż tak ziołowych kompozycji wcześniej.