Najpierw do mojej perfumerii wszedł klient, który pachniał tym zapachem. Później postanowiłem sam poszukać kilku kropli, aby napisać recenzję
Tym sposobem zapach Kilian L’Heure Verte pojawia się na blogu. Jego nazwa oznacza „zieloną godzinę” i nawiązuje do absyntu, który stanowi teoretycznie główną nutę. W praktyce bohaterem pierwszego plany jest lukrecja. Jej korzeń pachnie podobnie do anyżu i bardzo często te dwa składniki są mylone. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że sam absynt bardzo często otrzymujemy i doprawiamy anyżem, to dojdziemy do wniosku, że najważniejszym wrażeniem, które towarzyszy noszącemu L’Heure Verte jest jednak słynny zielony trunek.
Oparty na lukrecji absynt jest tutaj wyczuwalny od początku do najgłębszej bazy. Mamy poza tym sporo słodyczy, momentami wręcz ulepnej, ale w dobrym stylu. Pojawiają się elementy drzazg, kadzidła, przypraw i klasyczny akord fiołkowy męskiej perfumerii – znany chociażby z Fahrenheita (mówię tu o samym fiołku, a nie całości kompozycji). Ilość cukru może być dla niektórych zbyt duża. Fani wycofanej już męskiej Lolity Au Masculin (stworzonej przez Annick Menardo w 2000 roku) powinni być jednak zachwyceni. Zresztą obie propozycja są do siebie bardzo, bardzo, bardzo zbliżone – pod względem nie tylko aromatu, ale i jakości. Jest mi aż trudno uwierzyć, że w Kilian L’Heure Verte nie ma wanilii, a może jest, a pominięto ją w oficjalnym spisie nut z powodów marketingowych.
Baza tej kompozycji jest spójna z początkiem. Nie są to perfumy bardzo zmienne, ale też w obrębie akordu głównego mienią się różnymi odcieniami. Żyją na skórze.
Opinia końcowa o perfumach By Kilian L’Heure Verte
Bardzo ciekawa kompozycja, która nawiązuje do przecudownej, niedostępnej już wody Lolity Lempickiej Au Masculin.