Jest poprawa. I to duża!
Rozcieńczone w syntetycznym soku klasycznej wersji EDT drzazgi zostały zastąpiono prawdziwym drewnem. Tanie utrwalacze ustąpiły miejsca bardziej szlachetnym nutom. Tak oto powstały perfumy Burberry Hero Eau de Parfum. Recenzuję je dopiero teraz, ponieważ wcześniej z automatu założyłem, że będzie to tragedia do bólu.
Początek jest słaby i zupełnie inny od klasyka. Dominuje w nim tania słodycz przypraw, których w składzie oficjalnie nie ma. Na tym etapie zapowiadał się chemiczny ulep i podejrzewam, że dlatego wcześniej nie zebrałem się do dłuższych i porządnych testów tej kompozycji.
Druga scena jest już o wiele lepsza. Czuć chłodne nuty lakierowanych ławek. Czuć nawet smużki kadzidła i czysty trybularz. Jakiś metal, jakaś żywica cedru, jakieś miażdżone igiełki. Każdy z tych elementów zbiera plusy i jest czymś, czego w ogóle się nie spodziewałem.
W trzecim etapie znowu dochodzi do pewnego zasłodzenia kompozycji. Jest to o tyle dziwne, że w oficjalnym spisie nut w ogóle nie ma tego typu pozycji wymienionych. A tutaj wyraźnie czuć frakcje tonkowo-waniliowo-karmelowo-cukierkowego – takie jak w męskich słodziakach-ulepiakach. Na szczęście nie ma tego dużo, a cały czas widać też wcześniejsze drewienka. Jest naprawdę ok.
Czwarta odsłona jest najsłabsza, ale też nie trwa długo. To taki ostatni powidok, baza bazy. Wówczas Burberry Hero Eau de Parfum zbliża się do fundamentu znanego z klasyka – jest niewyraźnie i tanio, lecz nie zmienia to ogólnie pozytywnego wrażenie dotyczącego całości.
Opinia końcowa o perfumach Burberry Hero Eau de Parfum
Jest o niebo lepiej niż w pierwowzorze, ale wciąż nie są to jakieś wyżyny sztuki. Euforyczny charakter recenzji w dużej mierze wynika z kontrastu na tle bardzo słabego klasyka.