Zeszłoroczne I Want Choo to chodząca tragedia taniości, ale już obecna edycja wyraźnie nadrabia jakością
Jimmy Choo I Want Choo Forever pachnie dalej słodko, może nawet landrynkowo. Czuć w nich też wanilię i akord białokwiatowy, ale wszystkie elementy przedstawiono „drożej”. Zwiększono też stopień skomplikowania kompozycji, co dla mnie stanowi jej najistotniejszą zaletę.
Nowa odsłona zapada w pamięć, intryguje i jest dość niezwykła. Nie powstała w mojej opinii na kanwie klasycznej odsłony – to zupełnie różne perfumy. Co więcej, w oficjalnych opisach można przeczytać o klasyfikacji tego zapachu jako szypru. Oczywiście, mchu dębowego tu nie znajdziemy, ale obecność molekuły Evernyl jest bardziej niż prawdopodobna. Mówię o tym, ponieważ to ta cząsteczka składa się w dużej mierze na wrażenie „baccaratowości” – znanego akordu, który dziś jest kopiowany w mnóstwie produktów, i który wyczuwam też w I Want Choo Forever.
Zapach ma oprócz tego ciekawy, marcepanowo-wiśniowy akord owocowy. Znajdziemy tam dozę nut kwaskowych, odrobinę drzewnych. To z kolei sprawia, że kompozycja nie razi wtórnością. Może gdzieś nawiązywać (w małym jednak stopniu) do klimatów Deliny i Very Good Girl, bo róża i niuans owocowy są tu istotnymi bohaterami. Łączą wątki naturalnych roślin z przetworami, a nawet subtelnym echem różanej pudrowości.
Bardzo podoba mi się coś, o czym w materiałach nie przeczytałem. To akord „elektroniczny”, coś molekułowego, nieuchwytnego, jakby po każdej z nut przebiegł prąd. Na pewno jest to pokłosiem użycia syntetyków, lecz zupełnie nie jest to wadą. No i pozytywne jest też to, że baza nie razi niską jakością. Czuć, że ścięto dla niej budżety, ale cały czas widzimy, że to „coś więcej” niż fundamenty popularnych pozycji z mainstreamu.
Opinia końcowa o perfumach Jimmy Choo I Want Choo Forever
Uważam, że to naprawdę dopracowana formuła, bez dwóch zdań lepsza i ambitniejsza niż pierwowzór.