Wśród niszowych marek pozycja tej akurat jest niezmiernie silna. Philosykos czy Tam Dao to wszak już klasyki swoich gatunków
Dzisiaj o nowości, czyli perfumach Diptyque L’Eau Papier, które mimo usilnych prób znalezienia mocnych stron, muszę zaliczyć do najsłabszych propozycji w całej historii tej firmy. Powód jest tylko jeden. Osoby zarządzające postawiły na eksperyment – budżet przeniosły na wspaniałą i bogatą (jak na niszę) kampanię, a wszystko odbyło się kosztem kompozycji zapachowej.
To tania mieszanka białych piżm, która nie różni się niczym od baz perfum niskiej/średniej półki. I o ile ciepły, słoneczny akord kwiatowy z pewnym waflowym niuansem na początku stanowi ciekawe rozpoczęcie, to już po 20-30 minutach wpadamy objęcia utrwalaczy znanych z półek mainstreamu. Kompozycja jest niemal martwa w swoim zakurzono-detergentowym wydźwięku. Nie ma w niej charakteru papieru, ani jego drzewności, a więcej tu tonów kurzu i syntetyków imitujących drewno sandałowe.
Pewnym plusem jest nieduża zmienność w obszarze piżmowym. Mamy zatem piżma mleczne, pudrowe, detergentowe, ale cały czas poziom szlachetności jest niski. Gdyby to wykończyć absolutem irysa albo prawdziwym olejkiem z sandałowca białego, to wtedy byłoby to świetne pachnidło. Natomiast tutaj musimy wrócić do pierwszego akapitu…
I czuć, że to perfumy zrobione przez utalentowanego perfumiarza (Fabrice Pellegrin bez wątpienia takim jest), któremu po prostu ścięto budżet.
Opinia końcowa o perfumach Diptyque L’Eau Papier
Swoją drogą to ciekawa decyzja, żeby w jednych perfumach połączyć tanie substytuty piżma, ambry i olejów drzewnych, i nie zastosować żadnej innej dominanty. Natomiast jest też kwestia tego, że wiele osób lubi takie nuty (co widać po półkach sieciowych perfumerii), więc zakładam, ze L’Eau Papier znajdzie swoich koneserów. Przypomina klimatem Le Labo Another 13.