To co prawda zeszłoroczna nowość, ale w Polsce debiutuje dopiero teraz jako premiera na sezon jesień/zima
W praktyce perfumy The House of Oud Sacred Groove są kompozycją ciepło-piżmową o dość chemicznym wydźwięku. Są tak jakby zlepkiem różnych, przyjemnych wrażeń, które jednak nie opowiadają historii. To zapach trochę kremowy, trochę drzewny, trochę kwiatowy, trochę fiołkowy (choć fiołka w spisie nut akurat nie znajdziemy).
Zaraz po aplikacji wydaje się opowieścią o wanilii, piżmie i drewnie ze sporą ilością cukru. Później do tego dochodzi akord kwiatowo-pudrowy, ale taki trochę rozcieńczony (taki homeopatyczny Alien?) i mało szlachetny mówiąc szczerze. Pojawia się też kumarynowa woń tonki. I w sumie najmocniejszym elementem Sacred Groove jest baza. Ona pachnie trochę jak fundament Insolence. Jest bardziej intensywna od początkowych aktów. Kojarzy się z pudrowością irysa zestawioną z pudrowością fiołka i dodatkiem pudrowanych landrynek. Natomiast to efekt występujący dopiero po 4-5 godzinach po aplikacji. Nie trwa też zbyt dlugo, ponieważ po 6-7 godzinach z perfum tych nie zostaje niemal nic na skórze.
Opinia końcowa o perfumach The House of Oud Sacred Groove
Przyjemna kompozycja, ale bez historii. W tym temacie nawet mainstream oferuje znacznie bardziej dopracowane produkty