Ta monakijska marka z pewnością ma kilka (lub nawet wiele) perełek w swojej ofercie
Niestety, Shining Moon się do nich nie zalicza. Powiedziałbym, że nutą główną jest tutaj magnolia, ale słusznym będzie napisanie, że całość jest bardzo chemiczna, zakurzona i tania w wydźwięku – to zatem jakaś imitacja tego kwiatu. I nawet jeśli w kompozycji użyto naturalnych składników, to przez zastosowanie wielu innych, syntetycznych substancji, zniszczono potencjał tych dobrych jakościowo ingrediencji.
Sama konstrukcja jest w gruncie rzeczy podobna do innej magnoliowej nowości – Papilio. Z tym, że propozycja Puredistance jest dopieszczona i ciekawa. A Perris charakteryzuje się sporą sztucznością i taniością od początku po bazę. Do tego nie są to perfumy w jakiś szczególny sposób zmienne. Nie żyją.
Rozwój Shining Moon polega na powolnym spadku mocy i odkryciu molekuł bazowych – syntetyków udających drzewne olejki. Elementem, który je przykrywa na początku jest akord kwiatowy.
Opinia końcowa o perfumach Perris Monte Carlo Shining Moon
Są to perfumy magnoliowe, ale bez historii. Fankom (i fanom) tej nuty zdecydowanie mocniej polecam Papilio – które są lepsze w każdym aspekcie. Różnicę klas między nimi widać zwłaszcza podczas porównań bezpośrednich.