Przy okazji premiery Kenzo Flower Ikebana (w zeszłym roku) wspominałem o akordzie waflowo-smakowitym w głowie kompozycji, o którym nie było oficjalnie informacji
Teraz, podczas debiutu Kenzo Flower Ikebana Mimosa, pojawia się w spisie nut sezam. Podejrzewam, że było go trochę też w tej poprzedniej odsłonie. Tym sposobem zagadka tego smakowitego twistu chyba została rozwikłana. W tegorocznej nowości akord ten skręca jednak w obszary chlebowe i maślane, nieco tostowe. Nie jest to jednak efekt przesadny, ani zbyt długi.
Dosłownie po kilku, kilkunastu minutach perfumy zyskują odcień prawdziwego absolutu mimozy. Pachną lekkimi, pudrowymi kwiatami w transparentnej, ciepłej i piżmowej formie. Zaskoczony jestem poziomem naturalności tego etapu. Szkoda tylko, że nie trwa on dłużej. W trzeciej partii Ikebana Mimosa stacza się w objęcia białokwiatowych molekuł w typie hedionowym. Klimat kompozycji, wyznaczony przez mimozę, jest zatem utrzymany. Lekkość i transparentność mają jednak coraz bardziej chemiczny wydźwięk. Cała wyjątkowość jest przez to tracona.
Po godzinie jest tanio, nijako i interesujące wątki stają się tylko wspomnieniem. Na tym etapie jakość kompozycji wypada poniżej poziomu klasycznej Ikebany, że o jakości pierwotnych Flower by Kenzo nie powiem.
Opinia końcowa o perfumach Kenzo Flower Ikebana Mimosa
Ciekawy start to za mało, aby finalnie przyznać tym perfumom pozytywną ocenę. Początek wart jest jednak poznania.