Chyba każdy zna kompozycję Clinique Happy, która stała się swoistego rodzaju benchmarkiem wakacyjnych, kobiecych cytrusów
W tym roku, jak co roku, na rynku pojawiła się edycja limitowana – Clinique Happy in Paradise 2024. Od razu zaznaczę, że nie miałem czasu na dogłębne porównania, choć z zapachem tym spędziłem całe święta wielkanocne. Podczas tych trzech dni dał się poznać jako kompozycja mocno zakorzeniona w DNA rodziny.
Ma w sobie cień owocowości. Jest bardziej zielona, ale dojrzała. Poziom cukru jest nieco większy niż w pierwowzorze, ale dalej nie jakiś astronomiczny. Przypomina mi mocne L’Atelier Verte Euphorie, choć tutaj kompozycja jest bardziej monotematyczna. Tworzy się zatem jeden akord, lecz o wysokich walorach. W oficjalny spisie nut mamy wymienioną tylko cytrynę, ale absolutnie Happy in Paradise nie pachnie ordynarnie olejkiem cytrynowym. A gdybym nie czytał materiałów, to powiedziałbym, że mamy tu pomarańcze, bergamotkę i cień mandarynki. Wszystko w średnim stopniu dojrzałości, ale z elementem listkowym.
Później pojawia się echo czegoś bardziej drinkowo-kwaśnego. Tak jakby dodać kroplę tropikalnej limitowanki Escady. Wszystko natomiast brzmi naturalnie i jest bardzo miłe w noszeniu. Podoba mi się piękna równowaga między słodyczy a goryczą. To sprawia, że nie wchodzimy w obszary retro i kolońskie, a też nie mamy taniego i masowego cukru. Zresztą powiedzmy sobie wprost, ale klasyczne Clinique Happy pod tym względem też jest świetną miksturą, która w tym obszarze sięgnęła niemal idealnego balansu.
Nowa edycja nie ma też zaznaczonego wyraźnie wątku kwiatowego (jak pierwowzór), stąd może być rozpatrywana jako uniseks. Wbrew zapowiedziom, nie znajdziemy tutaj tonów smakowitych w bazie. Fundament jest cały czas cytrusowo-owocowy i po prostu znika w tej formie.
Opinia końcowa o perfumach Clinique Happy in Paradise
Ładna, uniseksowa woda na lato, choć ja jednak zostałbym przy klasyku.