Nowa kolekcja Atelier des Ors stoi na bardzo wysokim poziomie, choć jest też zupełnie inna od wcześniejszych pozycji tej marki (a to samo w sobie może być źródłem rozczarowania dla fanów). Więcej tu czystych nut i chłodu, a mniej przyjaznego orientu
Po testach Atelier des Ors Cocoa Kimiya widzę, że Marie Salamagne opracowała dla obu premier (drugą jest Kawa Karda) taką samą bazę. Stąd pochodzi wrażenie truflowej praliny z małą ilością cukru, a w zamian z duża dawką kakaowej goryczy i mroku. Błędem marketingowców firmy było jednak okrojenie spisów nut, ponieważ generuje to wrażenie prostoty, a wręcz ubóstwa olfaktorycznego. A nie jest to prawdziwe zjawisko. Cocoa Kimiya, podobnie jak Kawa Karda, potrafi zaskoczyć swoją grą.
Początek ma właśnie jak wspomniana trauflowa pralinka. Kiedyś w Polsce były też takie truflowe cukierki (podobne do Michałków), które dzieciom nie smakowały, bo wolały słodsze Michałki. W Cocao Kimiya też jest taka słodkość w dorosłym wydaniu truflowego cukierka popijanego czarną kawą. Bo efekt kawy też w tej miksturze występuje, choć jest bardzo zredukowany. Jest też gorycz kardamonu i nawet pewien chłód gorzkiej czekolady z nadzieniem miętowym (to pewnie przez użycie olejku z eukaliptusa).
Z czasem kompozycja wchodzi w obszary paczuli. Paczula jest kakaowa, sucha, drewniana. Przypomina pyliste kakao. Pojawiają się liczne drzazgi. Później można mieć wrażenie, że kakao zostało rozsypane na jakichś deskach. Temperatura kompozycji nieco rośnie, choć cały czas jest raczej niezbyt wysoka. To coś, co odróżnia nową kolekcję Atelier des Ors od ich poprzednich premier.
Najważniejsze jest jednak to, że fundament Cocoa Kimiya zachowuje niesamowitą szlachetność i moc. To dalej przepiękna paczula w kakaowym wydaniu, która nie dość, że zachowuje naturalność, to też zręcznie wzbogacona jest kakowo-drzewnymi elementami.
Opinia końcowa o perfumach Cocoa Kimiya
Jest to bez wątpienia bardzo dopracowana interpretacja na temat gorzkiego kakao i paczuli. Warta poznania!