Zawsze chciałem poznać perfumy tej marki, ponieważ w mediach społecznościowych wywołała ona wielki szum
Niestety, nigdy nie udało mi się zdobyć próbek. Nie widziałem też testerów, ani nawet małych pojemności, które znikały ponoć w oka mgnieniu. W końcu jednak upolowałem trzydzieści mililitrów najnowszej kompozycji (z 2024 roku) o nazwie Sabrina Carpenter Sweet Tooth Cherry Baby.
Zapach rozpoczyna się piżmowo-różaną wiśnią, która ma ciepłe, gęste podbicie czegoś drzewno-smakowitego. Jest bardzo dobrze i faktycznie myśli uciekają w kierunku Tom Ford Lost Cherry, choć nie mamy tutaj elementów tonkowych. Jest to otwarcie inne od tego z Oriflame Love Potion Cherry On Top, gdzie było właśnie więcej nut z kumaryną. Początek oceniłbym zatem na plus, ale trwa on bardzo krótko.
Dosłownie po trzech lub czterech minutach kompozycja traci cały animusz i staje się kwiatowo-mdła. Nawet nie nazwałbym ją zasłodzoną czy ulepną, ale właśnie taką wypłowiałą. Nuty wydają się nie mieć werwy i nawet tańsza propozycja Oriflame wykazuje większą mobilność. To jest trochę taki efekt jakbyśmy wystawili wszystkie składniki Cherry Baby na słońce i poczekali aż wyblakną, wywietrzeją i stracą wartość.
W pewnym momencie mignie aromat cynamonu połączonego z konfiturą różaną, ale to efekt zbyt słaby i zbyt krótkotrwały, aby zmienić moją opinię o tych perfumach. Jednocześnie zaliczam go w poczet zalet.
W tej kompozycji jest mnóstwo tanich molekuł kwiatowych, owocowych i piżmowych, które brzmią dokładnie tak, jak cena tego zapachu. Wiśnia po 20-30 minutach jest jakąś popłuczyną w formie plastiku i chemii. Słodycz nie jest smakowita. Wszystko jest płaskie i raczej nijakie… Kojarzy się z budżetowymi kosmetykami, do których ktoś dodał aromatów imitujących naturalne kwiaty czy owoce.
Opinia końcowa o perfumach Sabrina Carpenter Sweet Tooth Cherry Baby
To nawet nie jest namiastka Lost Cherry, a podejrzewam, że w ślepej próbie perfumy Sabriny przegrałyby z wiśniowym Love Potion w nosach większości konsumentów.