To jest tożsama kompozycja z klasyczną wersją (Le Sel d’Issey EdT). Obie dostarczają bardzo zbliżonych wrażeń węchowych.
Issey Miyake Le Sel d’Issey Eau de Parfum to triumf chemicznych składników w słonej wersji. I jeśli porównam to do innej premiery w tym typie – Kenzo Indigo – wówczas widać będzie, że jest tu różnica kilku klas. W nowości Issey (prawie) nie ma kunsztu, naturalności, ani generalnie niczego wartościowego. Głównym składnikiem pozostaje ISO E Super, do którego dodano trochę cytrusów, olejku cedrowego i mnóstwo drzewno-ambrowych syntetyków.
Natomiast jeśli ktoś lubił pierwowzór, to jak najbardziej polecam tę wersję, bo powinna również trafić w gust takich osób.
Dodam jednak, że tej wersji wystawię znacznie wyższą ocenę, ponieważ ma kilka plusów, które są wyczuwalne podczas dłuższego używania. Jest tu bowiem, coś na kształt akordu szyprowo-fougrowego z cieniem ziołowości. To taki obraz salonu barberskiego, który przeszył mróz i woń kamienia, który zamarzł w oceanie, gdzieś na dalekiej północy.
Jest tu zamknięta pewna zieloność i pewna metaliczność. I mimo, że kompozycja jest chemiczna okropnie, to tak jakby było w jej rdzeniu coś szlachetnego i wartościowego z dawnych akordów fougere. Nie sądzę, żeby tu był prawdziwy mech dębowy lub drzewny, ale może szałwia lub inna ingrediencja w tym stylu. Myślę, że te elementy zdobywają punkty i przełamują obraz syntetycznej tragedii znanej z pierwszej wersji.
Wydaje mi się, że tutaj też odrobinę szlachetniej brzmi warstwa drzewna, bo czuć jednak złożoność cedru, a nie tylko tanie substytuty.
Opinia końcowa o perfumach Issey Miyake Le Sel d’Issey Eau de Parfum
W mojej ocenie to, co Quentin Bisch robi w materii morskiej dla Kenzo jest znacznie bardziej wartościowe (ale i trudniejsze) od tego, co robi dla marki Issey Miyake.
Ale kierunek jest słuszny, więc może trzecia odsłona Le Sel zdobędzie 10/10 punktów. Kto wie…