Niektórzy piszą, że to nowe i przy tym identyczne wcielenie Rose de Russie
Dla mnie nie do końca, a miałem jeszcze kilka kropli tamtej edycji do porównania, więc nie jest to opinia bazująca na dawnych wspomnieniach. Obie są mimo wszystko podobne. Tom Ford Rose Exposed to również interpretacja warta uwagi. Bardzo duży nacisk położono tu na skórę, która podobnie jak w Rose de Russie, jest brudna. O ile jednak tam był to brud oudowo-stajenno-benzynowy, to tutaj jest to przesunięte w stronę aromatu cade, grilla, sosu barbecue.
Jest to zapach zdecydowanie cieplejszy i bardziej krągły od wersji z 2022 roku. Wyniosła elegancja została zaburzona przez nuty przyjazne i miękkie, mimo że w nowej odsłonie dalej doświadczamy wątków szyprowych (które zawsze kojarzymy z tym dystansującym wrażeniem).
Sama róża na początku jest zielona. Wyrasta z grządek polanych aromatem grilla. Jest przy tym mało naturalna. Poziom naturalności tej róży czasami spada do tak niskiego stopnia, że kojarzy się z różaną kostką do pomieszczeń wrzuconą do taniego sosu BBQ. Innym razem jednak to ciepło i kremowość sprawiają, że wchodzimy w obszary tłusto-różańcowe. W tych sekundach perfumy brzmią zdecydowanie lepiej i bardziej „drogo”.
Z czasem wątków jedzeniowo-mięsnych jest coraz mniej, a róża podąża w stronę sklepu indyjskiego. Pojawia się aromat mielonych kadzidlanych patyczków i pot pourri. Zauważyłem, że Tom Ford Rose Exposed zyskuje w miarę upływu czas i staje się coraz bardziej szlachetną wonią. Natomiast nigdy nie zbliża się do poziomu Rose de Russie.
Opinia końcowa o perfumach Tom Ford Rose Exposed
Gdybym miał wybierać ze wspominanych dwóch róż, to mój wybór byłby jasny. A gdybym miał wybierać ze wszystkich fordowych wariacji na temat królowej kwiatów, to stawiałbym na Rose Prick.