
Czas na kolejne męskie perfumy, które pojawiły się w tym roku.
Hugo Boss Bottled Infinite, o dziwo, nie jest porażająco słaby. Co więcej, otwarcie robi trochę dobrej roboty, ponieważ jest świeże, metaliczne, ale jednocześnie nie kojarzy się jakoś tragicznie. Przypomina mi trochę stare niebieskie lub czerwone Lacoste. Stąd blisko też do skojarzeń z tymi męskimi perfumami Lucca Cipriano, które wyróżniają się na tle dyskontowej konkurencji (czyli oryginalnych perfum z najniższej półki za około 10-20 zł za flakon) – niestety, nie pamiętam ich nazwy, ale ich nie ma dużo i większość jest bardzo słaba.

Po przyjemnym początku kompozycja jednak szybko traci walory i zaczyna pachnieć zgodnie ze schematem trójpodziału męskich perfum. Ściśle mówiąc, Hugo Boss Bottled Infinite to pachnidło z granicy aromatów syntetyczno-sportowych i drzewno-zakurzonych. Oficjalny spis nut nijak ma się do tego, co dzieje się w rzeczywistości. I powoli, krok po kroku, zapach staje się koszmarkiem, jakich pełno na półkach współczesnej perfumerii.
Opinia końcowa o Hugo Boss Bottled Infinite
Kolejny niemrawy klon, który niczym (poza średnim początkiem) się nie wyróżnia. Po pół roku zapewne nikt nie będzie o nim pamiętał.
Producent anonsuje drewno oliwne jako nutę flagową, ale efekt ten w formie naturalnej nie jest wyczuwalny. Znacznie bliżej jest do niego w Musc Monoi.




