No i padł organiczny „Elartyzan”. Zapach wywołuje traumatyczne doznania. Nabłonek nosa pęka w szwach od organicznych kwasów jakie zdecydowano się umieścić w tej śmiesznej butelce. O kwasach jeszcze napiszę, ale wcześniej warto wspomnieć o fałszywej etykiecie. Zapach podobno ma EcoCert, więc od biedy można go uznać za produkt ekologiczny, choć nadawanie perfumom takich certyfikatów ma wg. mnie wątpliwy cel- no chyba, że mają wyraźnie napisany termin ważności- spytam w przyszłości w Quality jak z tym jest.

Po dającej się znieść wariacji nt. himalajskiego nardu, Cote d`Amour się już nie daje się przetrawić. Tego zapachu po prostu nie da się nosić, bo śmierdzi niemiłosiernie. Kwasy wymiotującego niemowlaka to właściwe określenie dla tej kompozycji, no bo co można powiedzieć o perfumach, które połączyły nutę grejpfruta z choinkową świeżości płynu do kąpieli i gnijących ziół. Wypadkowa tego wszystkiego ląduje bardzo blisko wspomnianego już dziecka.

Ta naturalność i toporność stoją jednak za naturalnym pochodzeniem ingrediencji, których użyto w Cote d`Amour. Idąc dalej, fakt ten pokazuje, że bez dorobku chemii w dzisiejszej perfumerii mało co może uzyskać potrzebną głębię i moc przekazu. Perfumy stworzone przez Celine Ellenę nie rozwijają się zaskakująco na skórze, a wręcz przeciwnie- ich schemat jest bardzo prosty. Na początku wymiociny z grejpfrutem, później wzrastający udział sosny i na sam koniec akord ziołowy z solą. Wszystko robione ręką drwala bez drobiny kunsztu i misterności. Porażka.
No, ale nie pomyliłem się pisząc o marnych oczekiwaniach nt. organicznego dziwadła. Cote d`Amour okazał się traumatyczny, kwaśny i po prostu słaby- tak słaby, że aż wstyd nazywać go „L`Artisan Parfumeur”. Obrzydliwość.
Nuty: mandarynka, grejpfrut, malina, sosna, nieśmiertelnik, cyprys, róża, janowiec, żarnowiec
Rok powstania: 2009
Twórca: Celine Ellena