![]() |
Logo Ys Uzac. |
Niebawem produkty Ys Uzac pojawią się na polskich półkach, a ja tymczasem zajmę się trzema ostatnimi zapachami tej marki. Po rewelacyjnej Pohadce, która pachniała jabłkami w popiele emocje wcale są zmniejszone. W zasadzie wręcz przeciwnie – są olbrzymie.
Po pierwsze. Monodie. Drzewny i kobiecy. Miałem nadzieję na kolejne wcielenie Feminite du Bois. W składzie jest i śliwka, i drewna, i karmel, i nawet żywica galbanum. Według twórców kompozycja ma nawiązywać do antycznej Grecji i święta ku czci Dionizosa. A jak jest? Marnie i żałośnie po prostu. Cytrusowy początek, niemrawy chemiczny środek i skwaszona baza, która przypomina najtańsze męskie pachnidła. Nie tego oczekiwałem. Emocja: rozczarowanie
Po drugie. Lale. Lekkie, zimne kwiaty i dziewczęce owoce. Rozcieńczone do granic możliwości, ale o dziwo trwałe. Zapach, jakich miliony znajdziemy na półkach i to nawet nie tych najwyższych. Lale klasowo to półka Avon, Oriflame. Jego rozwój na skórze sprowadza się do delikatnego wysłodzenia i pokazania zapałkowo-chemicznej drzewnej nuty. Emocja: znudzenie
Po trzecie. Metaboles. Miał być najsłabszym zapachem, a okazał się czarnym koniem.
![]() |
Butelka Lale w opakowaniu. |
skórzastych elementów benzoinu. Metaboles to jedyne perfumy Ys Uzac, które mogę poziomem nawiązać do lepszych dzieł perfumerii niszowej. Choć fakt, że należą do kategorii świeżaków pewnie ograniczy popyta na nie. Emocja: zaskoczenie
Nut nie będę już przepisywał, bo mnie się nie chce. Pełna lista jest tu: KLIK.
Natomiast jeśli zapachy pojawią się w Polsce to uzupełnię wpis o ich ceny. Bez bicia przyznam, że ogólnie liczyłem na bardziej finezyjne doświadczenia olfaktoryczne.
Fot. nr 1 i 2 z materiałów producenta.