Kolejn zapach dla mężczyzn, który debiutuje w ciepłej połowie roku.
Michael Kors Extreme Rush należy do nudnej, ale dość rzetelnie wykonanej rodziny Extreme. O Blue, Speed i Night już pisałem.
Nowa wersja jest jednak jeszcze nudniejsza i chyba w ogóle najsłabsza z całej serii. Mówię tak, ponieważ nie ma w niej żadnych wątków dominujących, zaskakujących. Testowałem go kilka razy i w sumie niczego nie poczułem. Całość jest piżmowo-drzewna z elementami bardzo rozcieńczonych, chemiczny ziół. Wszystko zdaje się tu zleżałe, wypłowiałe, bez życia.
Trochę wygląda to tak, jakby ktoś postawił na rozgrzanym betonie kawałki drewna, ziół i cytrusów. I to by sobie tak leżało na rozgrzanym słońcu. Dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Wszystkie olejki by z nich już wyparowały. Wszystko zaczęłoby murszeć i kruszyć się. Później ktoś by zebrał ten pył-kurz i zrobił z tego perfumy Michael Kors Extreme Rush. Oczywiście, dodając mnóstwo syntetyków piżmowych.
We wcześniejszych zapachach był przyprawowy twist lub np. mocny i naturalny ton arcydzięgla w Extreme Blue. To sprawiało, że kompozycje zapadały w pamięć i chociaż w części były „jakieś”.
Opinia końcowa o perfumach Michael Kors Extreme Rush
Mimo czerwieni na flakonie jest to najbardziej bezpłciowy zapach tej rodziny. Na dobrą sprawę pachnie jak jakaś podróbka za 20 złotych.