
Nie ma rynku drugiej, tak nieśmiertelnej maszynki do robienia pieniążków na flankerach.
Wydaje mi się, że to właśnie do marki Issey Miyake należy rekord w ilości tworzonych reedycji. Teraz na zimę mamy zatem Issey Miyake L’Eau d’Issey Pour Homme Wood & Wood. Nazwa nawet ciekawa, więc już jakiś czas temu zdecydowałem się na testy. Wczoraj poprawiłem ostatnim nadgarstkowym. I dzisiaj piszę recenzję.
Kto liczył na to, że będzie to jakiś ukłon w stronę ambitnej drzewności, ten się zawiedzie. Nowy zapach jest zbudowany na klasycznej formule: cytrusy + cień przypraw + chemiczna, zakurzono-drzewna baza. Gdyby ktoś mi podstawił pod nos pięć ostatnich edycji męskiego klasyka Issey Miyake, to na 100% nie byłbym w stanie ich odgadnąć. Wszystko przez to, że są to klony. Jedne są gorsze, drugie lepsze, ale różnice są nieznaczne.

W L’Eau d’Issey Pour Homme Wood&Wood poczujemy grejpfruta ułożonego w formie znanej z innych pachnideł tej serii. Pierwszym zapachem, w którym zastosowano ten „trik” była (jeśli dobrze pamiętam) wersja Sport z 2012 roku. I to jest akurat słuszny zabieg, bo chociaż trochę wyróżnia te perfumy (w sense całej rodziny Miyake) z tła.
Później wchodzimy w obszary nudne, wtórne i nijakie. Jakieś przyprawy w formie rozcieńczonych popłuczyn, jakieś drzewne syntetyki. Pewnie molekuły ambrowo-piżmowe. Na szczęście nie są one bardzo inwazyjne, a sam zapach traci moc dość szybko. Od serca jest płasko i w zasadzie nie ma, o czym pisać.
Opinia końcowa o perfumach Issey Miyake L’Eau d’Issey Pour Homme Wood & Wood
Perfumy utrzymane w klimacie serii. Nic nowatorskiego, ale totalnej tragedii też nie zauważam. Zapewne dobrze sprawdzą się w roli świątecznej limitowanki.

Kampania L’Eau d’Issey Pour Homme Wood & Wood




