W sierpniu pokazała się czwarta pozycja z serii Bloom.
Gucci Bloom Profumo di Fiori to kompozycja, która pada dość daleko od klasycznego Bloom Eau de Parfum. Ze smutkiem muszę napisać, że odbyło się to kosztem jakości samych perfum. Absolutnie nie chcę powiedzieć, że są złe, ponieważ byłoby to nieprawdą. Trudno jednak nie zauważyć, że nowość jest komercyjna i lekka, i że stanowi ukłon w stronę szerokiego odbiorcy. Pod względem marketingowym przypomina mi Chanel Gabrielle. Zresztą same zapachy też mają wiele wspólnych części.
Oczywiście, białe kwiaty są bohaterem pierwszego planu. Na początku układają się w sposób podobny do klasyka, ale po 5-10 minutach wchodzą na równię pochyłą, chociaż przechył nie jest olbrzymi. To znaczy, że doświadczamy spadku jakości, ale nie ma on wymiaru tragedii. Z naturalnych i pięknych brzmień przenosimy się w obszary ciepłe, kremowe, ale o syntetycznym, mdłym wydźwięku. Nie mamy za to żadnych zdobień, które podbijały wartość klasycznych Bloom (przyprawy, drewno, zieleń…). Efektem jest piękny bukiet kwiatów, ale w znacznej części wykonany z elementów plastikowych.
I na tym możemy zakończyć, ponieważ Gucci Bloom Profumo di Fiori nie jest też zapachem szczególnie zmiennym czy bogatym we wrażenia. Obraz trzyma się swoich ram, jakby ich przesunięcie miało kogoś urazić i zmniejszyć jednocześnie grupę odbiorców skłonnych zań zapłacić.
W bazie delikatnie zyskuje drzewny odcień i muska po raz drugi obszary rysowane przez pierwowzór, ale to wciąż mało – zbyt mało, żeby uznać je za godnego następcę.
Opinia końcowa o perfumach Gucci Bloom Profumo di Fiori
Z całej rodziny Bloom to właśnie ta pozycji jest chyba najbardziej zachowawczą i najmniej odkrywczą. Trochę szkoda, ponieważ liczyłem na coś zjawiskowego, ale wiem też, że Gucci jeszcze nie raz i nie dwa nas pozytywnie zaskoczy.