W półroczu debiutu, Amo Ferragamo weszło na szczyty rankingów sprzedaży detronizując (na krótko) takie hity jak La Vie Est Belle czy Armani Si.
Po pierwszym flankerze – Flowerful – przyszła kolej na kolejnego – Amo Ferragamo Per Lei. I cóż tu powiedzieć. Zapach nie nawiązuje zbyt mocno do dwóch poprzedników. To zupełnie nowa odsłona. Nie znajdziemy w niej landrynkowego akordu, który stał się wyznacznikiem klasyka.
Sprawa jest jasna. Wyobraźmy sobie, że człowiek rano szykuje się do pracy. Kremiki, lakier do włosów, makijaż, balsam i klasyczne Amo EdP. Po całym dniu wraca do domu. Używa owocowego żelu po prysznic i zmywa całość z siebie. To właśnie Amo Ferragamo Per Lei pachnie jak ta woda, która spływa do kanalizacji.
Mamy zatem bardzo rozcieńczony efekt klasyka (ale bez tej sztandarowej landrynkowej nuty, która go określała). Aromat przetrawionych na skórze kosmetyków i syntetyczny aromat żelu pod prysznic. Po tego jeszcze jakieś podtony plastikowo-sztuczne, tak jakby ze starej, dawno nie wymienianej gąbki.
Dla mnie tego typu perfumy to klęska totalna. Amo Ferragamo Per Lei mogłoby być zapachem za 20 zł z drogerii. I jestem pewien, że postawiony tam w ciemno (w nienazwanym flakonie) nie wywołałby w klientach poczucia, że to marka luksusowa. Ot, kolejna premiera jakiejś modelki lub piosenkarki.
Nie ma tu ani krzty naturalności, finezji czy szacunku dla klienta.
Opinia końcowa o perfumach Salvatore Ferragamo Amo Ferragamo Per Lei
Już dawno nie poznałem perfum, które byłby tak infantylne, płaskie i syntetyczne.