To pierwsza premiera po przejęciu marki Mugler przez koncern L’oreal (przez lata brand należał do grupy Clarins, gdzie cieszył się autokefalią w kwestiach czysto zapachowych)
Nowe perfumy Mugler Angel Nova to chyba pierwszy zapach z całej rodziny Angel (liczącej już z kilkadziesiąt pozycji), który można nazwać blamażem na całej linii. Powodów takie stanu rzeczy jest, w mojej opinii, kilka.
Po pierwsze, kompozycja jest prosta (co jeszcze wadą nie jest samo w sobie) i wykonana w sposób bardzo sztuczny, tani w wydźwięku. Dokładnie tak mogłyby pachnieć perfumy owocowe z dyskontów spożywczych. Co więcej, nie mamy tu przedstawionych owoców w formie naturalnej. To raczej mieszanka, która tworzy pulpę. Na pewien maleńki plusik zaliczam pewne kwaśne iskierki, lecz nawet to nie zmienia ogólnego obrazu.
Dodatkowo, Mugler Angel Nova pachnie zupełnie bez związku z klasykiem – Angel EdP. Użycie jednak jego imienia powoduje automatyczny odruch porównawczy. I w tym właśnie momencie nowa kompozycja przegrywa z kretesem, ponieważ Anioł to dzieło o jakości ponadprzeciętnej. Nie mamy tu paczuli, nie ma wielowątkowej słodyczy i orientu. Jest massmarket w tanim wydaniu.
W końcu dochodzimy też do tego, że tło, czyli baza, są niskiej jakości. Deklarowany akord akigalwood nie jest wyczuwalny tak jasno jak w Miu Miu EdP czy innych perfumach. Można uznać, że fundament Mugler Angel Nova to kurz, syntetyki drzewne i piżmowo-ambrowe utrwalacze przedstawione w tani i masowy sposób.
Pewnym niepokojem napawa fakt, że pod kompozycją podpisała się trójka perfumiarzy, których uwielbiam: Sonia Constant, Louise Turner i Quentin Bisch. Co to oznacza? Ano to, że ktoś z ramienia z marki tak pokierował pracą „nosów”, że musieli zrobić taką słabiznę. Pisałem o tym już kiedyś we wpisie „Kto naprawdę robi perfumy?„.
Opinia końcowa o perfumach Mugler Angel Nova
Dno i metro mułu – absolutnie najgorsze perfumy tej marki od długiego czasu, może nawet od zawsze…