Perfumy owocowo-kwiatowe pochodzące sprzed ponad 10 lat nie wzbudzają we mnie ekscytacji, ponieważ okres ten był dla perfumerii damskiej dość słaby
Stąd zapewne w tamtym czasie nie zdecydowałem się testować Lancome Tresor in Love. Później kolejne próby również nie zachwycały, ponieważ nie jest to kompozycja, którą łączy jakieś wielkie pokrewieństwo z klasycznym (i wspaniałym) Tresor. Wersja In Love zresztą miała być ukłonem w stronę młodszej klienteli i próbą odświeżenia wizerunku wielkiego pierwowzoru. To właśnie dlatego perfumy skierowano w obszary owocowe i kwiatowe rodem z XXI wieku.
Dziś zapach oceniam już inaczej. Po pierwsze, we współczesnym opisie pominięto fiołka, a akord fiołkowy jest tu bardzo mocno zaznaczony. Pamiętam swój test po przerwie, zaledwie tydzień temu, i bez lektury materiałów okazało się, że fiołek jest głównym bohaterem. O tyle jest to ciekawe, że w pierwotnych tekstach, tych sprzed 10 lat, fiołek figuruje jako nuta serca Lancome Tresor In Love. Mimo że obecnie marketingowcy go usunęli, to on dalej gra ważną rolę w kompozycji.
I w zasadzie to fiołek sprawia, że cała reszta gra przyjemnie lekko, rześko, a jednocześnie wyróżnia się z zalewu owocowo-kwiatowych nowości. Perfumy pachną też nieco pudrowo, ale absolutnie nie są przesadne. Nie mają też takiej mocy jak Guerlain Insolence. Są zdecydowanie bardziej świetliste. Trudno też wyłuskać z nich inne, pojedyncze nuty, ponieważ wszystko przedstawiono w niedosłowny sposób. To raczej jeden, wielki akord, który jednak zachowuje pewną mobilność. Na początku jest bardziej kwaskowy i świeży, później pudrowy i kosmetyczny, lecz nie są to zmiany spektakularne. Klimat końca jest logiczną kontynuacją początku.
Opinia końcowa o perfumach Lancome Tresor in Love
Lancome Tresor in Love należą do tej samej grupy lekkich, kobiecych perfum, które przetrwały próbę czasu jak Dolce&Gabbana L’Imperatrice. Nie są jednak tak wyjątkowe, tak dobrze wykonane i gdyby nie ciekawe zagrania fiołkiem, to zakładam, że opuściłyby nasz świat.