Ponoć wiele lat trwały prace koncepcyjne nad tą kompozycją
Twórca marki chciał mieć własną interpretację najbardziej klasycznego z akordów perfumerii – wody kolońskiej. Temat o tyle trudny, że przez dziesięciolecia powstały tysiące jej wersji, a niektóre marki wręcz wypuściły specjalne linie poświęcone tylko temu wątkowi (jak Hermes czy Mugler). Kilian Kologne Shield of Protection na tle całego dorobku dziedziny prezentuje się średnio z plusem. Bez wątpienia czuć, że to woda kolońska. Udział neroli jest bezsprzeczny. Co więcej, to wciąż woń świeża, zielono-cytrusowa, orzeźwiająca, ale z ostrym podtonem ziół.
Podoba mi się, że Calice Becker na piedestał wyniosła rozmaryn. To wrażenie bezsprzeczne. Jest to zabieg dodający oryginalności, choć mam odczucie, że zwiększenie stężenia tego zioła nie zaszkodziłoby perfumom, a nadało dodatkowego charakteru. Pod tym względem wygrywa zatem Cartier Luxuriance, gdzie rozmaryn aż szczypie w nos.
I w zasadzie poza wątkiem rozmarynowym, cała reszta prezentuje się klasycznie. Mamy cytrusy, mamy neroli. Całość gra naturalnie, choć według mnie takie Neroli Portofino jest lepsze pod każdym względem. Co więcej, w miarę upływu czasu Kilian Kologne Shield of Protection zaczyna wchodzić w tony tańsze, drzewno-przykurzone, rodem z męskiej perfumerii masowej. A to jest już konkretny zarzut. Jednocześnie pojawia się coś metalicznego z cieniem ozonu. To pewnie jakaś molekuła, ale w tym wypadku nie razi szczególnie mocno. Po czasie rozmarynu nie ma, a zostaje właśnie coś a’la męska, drzewna baza z drobnym niuansem kolońskim i właśnie metalicznym.
Opinia końcowa o perfumach Kilian Kologne Shield of Protection
Nie jest to interpretacja porywająca, ale ma swój urok, zwłaszcza na początku. Myślę, że pod względem komercyjnym odniesie sukces, ponieważ klasyczny akord koloński w dzisiejszych czasach jest zbyt trudny dla większości odbiorców. A Kilian uczynił go przystępniejszym, zwłaszcza dla mężczyzn.