Mydlany irys to w Polsce nuta stracona
Jej subtelność, elegancja, ale też lekkość i nieinwazyjność sprawia, że większość osób odbiera irysa jako składnik drugiej kategorii. A szkoda, bo jego aromat to klasa w sobie. Oczywiście, nie mówię tu o przypadku, gdzie irys podkręcony jest innymi nutami, które generują moc całej kompozycji. Tak działo się choćby w damskich La Vie Est Belle czy Dior Homme.
La Perla My Day spada znacznie bliżej irysowej Prady czy irysów Maison Violet (które notabene też nie cieszyły się popularnością i musiały zniknąć z Polski). Zatem mamy do czynienia z perfumami wyraźnie pudrowymi, troszkę drzewnymi, o chmurkowej lekkości. La Perla zręcznie uniknęła tonów marchewkowych i spalonych. Nie mamy też cukierkowej słodyczy, a’la palona landryna. Kompozycja ma za to kilka „retrowstawek”, jakby ktoś dodał do niej kroplę Dziewiętnastki Chanel.
Sporo w niej szyprowych cytrusów na początku, później zaskakuje bogate, białokwiatowe serce, w którym dominuje jaśmin. W bazie płatki zdają się zasuszać i przypominają kwiatowy puder wysypany na zamszowo-drzewną, białą bazę. Każdy jednak z etapów rozgrywa się w obecności akordu irysowego, który nie zmienia się diametralnie. Cały czas jest czysty, generuje wrażenie lekkiej, jasnej skóry, czegoś kosmetycznego z detalem „mydlaności”. To może z kolei nieco nawiązywać do bazy Narciso. Wyraźnie też widać kremowe, jasne molekuły drewna sandałowego, które idealnie pasują do tego wykończenia.
Perfumy La Perla My Day pozostają czymś w rodzaju drugiej skóry, są delikatne, wręcz intymne. Nie zostawiają szerokiego woalu za noszącym, ale też nie znikają z horyzontu. Nosząc je globalnie poczujemy ciche wstęgi, które dolatują do naszego nosa przez długi czas. Zakładam zatem, że i otoczenie powinno to wrażenie odnotować.
Opinia końcowa o perfumach La Perla My Day
Szykowny, lekki, ale bardzo niebanalny zapach.