Lacoste nie należy do moich ulubionych marek, ponieważ bez mała wszystkie premiery były tam chodzącymi tragediami
Match Point Cologne wypada jednak przyzwoicie. I to nie tylko na standardy tej firmy, ale w ogóle. Zresztą klasyczna odsłona również była sporym zaskoczeniem, bo prezentowała się bardzo dobrze, zwłaszcza na początku. Obecna wersja tę pozytywną passę wiezie dłużej – nawet w sercu oraz bazie nie jesteśmy rażeni „tanioszkowatymi” akordami – a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim się spodziewamy.
Mamy zatem akord cytrusowo-goryczkowy, trochę podobnych do Verte Euphorie. Mamy sporo wybijającego się drewna kaszmirowego, które nawet bez czytania spisu nut jest łatwe do detekcji. Ono pasuje do klimatu kompozycji, lecz troszkę za bardzo wybija się z harmonii innych nut. Paradoksalnie, najbardziej widoczne jest na początku, a później jego rola maleje. Match Point Cologne zyskuje nieco wątków a’la ziołowa nalewka. To pewnie zasługa szałwii.
Co dziwne, z czasem Lacoste zmierza w stronę klimatów Hermes H24. I tam gdzie klasyk tracił animusz, wersja Cologne prezentuje się o klasę lepiej. Nie pachnie tanio, choć chemiczne wstawki zdają się być w trendzie rosnącym. To jednak molekułowość a’la Cool Water i czerwony Lacoste z czymś metalicznym, trochę ozonowym. Fundament ma też dużą dozę świeżości, co wydaje się zaskakujące. Myślę, że można to nazwać czymś na kształt odwróconej piramidy.
Opinia końcowa o perfumach Lacoste Match Point Cologne
Ciekawy przykład perfum zrobionych z tanich składników, ale zmieszanych z pomysłem i werwą. Naprawdę jest to miłe zaskoczenie. Życzyłbym sobie więcej takich premier od Lacoste.