Za kompozycjami marki Jo Malone przepadam średnio, a za limitowankami w ogóle nie przepadam, bo każda testowana przeze mnie pachniała tanio i syntetycznie
Z powodu braku nowości sięgnąłem po Jo Malone White Moss & Snowdrop, które – o dziwo – pachną dobrze. Pomijam nazwę, ponieważ w świecie perfum słowo „biały” oznacza prawie zawsze „syntetyczny”: białe piżmo, biała ambra, białe drewno czy biały mech… W tym konkretnym przypadku perfumiarze zdecydowali się jednak użyć nie tylko molekuł, ale też prawdziwego absolutu mchu dębowego. To zaleta i czuć, że nie jest to płaska chemia rodem z niskiej półki.
Co więcej, kompozycja jest według mnie zrobiona z klasą i naprawdę przemyślana. Pachnie nie w stylu Jo Malone, a myślę, że może zachwycić panie lubiące np. Nicolai Poudre de Musc lub pierwsze kostki Narciso Rodrigueza, lub nowe wersje Chanel No. 5 (zwłaszcza L’Eau).
Zapach jest piżmowy, chłodno-pudrowy, z wyraźną grą aldehydów. I chociaż w spisie nut o tym nie ma słowa, to aldehydy są tutaj na pewno. One wnoszą nutę nostalgii, elegancji i powiew wytworności dawnych lat. W White Moss & Snowdrop można nawet wyczuć pół kropli Estee Lauder White Linen (co w sumie może być prawdą, bo oba zapachy są produkowane w fabrykach koncernu Estee Lauder).
Kompozycja Jo Malone pozostaje jednak współczesna, wręcz nowoczesna. Trzyma się swojego klimatu od początku do końca, ale też nie jest wonią płaską lub nudną. Raz jest bardziej kremowa (w typie balsamów bezzapachowych), innym razem przypomina puder rzucony na śnieg, czasami przybiera formę kwiatowo-proszkową, a innym razem nieco się ociepli w rytmie sandałowo-ambrowym. Nie jest to na pewno nic kontrowersyjnego, ale wykonanie takiej kompozycji to duża sztuka.
Opinia końcowa o perfumach Jo Malone White Moss & Snowdrop
W moim odczuciu Jo Malone White Moss & Snowdrop są perfumami niekomercyjnymi i w Polsce chyba nie stały się hitem. Są jednak eleganckie, nieinwazyjne, a przy tym nieco wyniosłe i dystansujące. Myślę, że to jedna z lepszych pozycji od Jo Malone, jakie wąchałem.